22: Czerwone Róże i Krew

60 17 2
                                    

Minęło kilka tygodni.

Jung Wooyoung był prawdziwym żołnierzem.

Może gdzieś za czarnymi lokami i stalowym spojrzeniem krył się nadal mały chłopiec, który czytał baśnie pod wierzbą płaczącą przy granicy siódmego dystryktu. Może został uśpiony pod grubą skórą, pod odciskami od trzymania w dłoni chłodnego karabinu, pod warstwą potu i łez, które płynęły po jego porcelanowych policzkach każdego wieczoru. Nie trząsł się już, nie wył z bólu i nie krzyczał. Jedynie płakał bezdźwięcznie, gdy kompletnie nie wiedział co ma robić. Ale to nie był zły płacz, pozwalał mu on zachować w sercu namiastkę człowieczeństwa.

Po raz pierwszy został uderzony w tył głowy przez komendanta gdy nie wyrobił się z myciem garnków po obiedzie do zachodu słońca. Każde kolejne uderzenie bolało mniej, aż w końcu przywykł do nich na tyle, że nie drgała mu nawet powieka, gdy popychano go po raz kolejny. Uważał, że to wszystko dało mu siłę. Nie był już bezbronnym szczeniakiem, na jego ramionach wyrosły mięśnie, a twarz nabrała ostrych rysów. Był mężczyzną.

Tamtego wieczoru nie opuścił swoich przyjaciół jak zwykł to robić podczas pobytu w tawernie. Po ciężkiej, bezcelowej pracy przekopywania dołów i przenoszenia worków z piachem przygotowując wioskę na rostopy, potrzebował odcięcia od tej szarej rzeczywistości. Yunho ucieszył się z tego obrotu spraw, patrzył na przyjaciela z ukosa i machał jedynie ręką, by barman nalewał mu kolejny kieliszek taniego rumu. Alkohol smakował paskudnie, jak kwas, zachowywał się też całkiem podobnie do kwasu niemal całkowicie wysuszając mu przełyk. Mimo to, po trzecim, może czwartym kieliszku przestał się tak opierać, z każdym łykiem jego ciało zalewała fala ciepła, a on dostrzegał w tym wszystkim jakiś sens. Yunho i jego szeroki uśmiech, za każdym razem gdy opuszczając garnizon kierował się w stronę tawerny. Kiedy wydawał każdy grosz na alkohol. Zamykał się wtedy w świecie, który tak naprawdę nie istniał, ale dzięki temu nie widział tego co było prawdziwe i co bardzo, ale to bardzo krzywdziło.

W jego głowie coś głośno szumiało, coś jakby sumienie drapiące swoim pazurem o sklepienie jego czaszki. To oznaczało, że jeszcze istniało. Ale każdy kolejny kieliszek je tłumił.

Gdy wlał kolejny w samo gardło, poczuł że traci grunt pod nogami. Wywrócił szklane naczynie jednym ruchem dłoni, a to spadło i roztrzaskało się na wiele lśniących elementów. Yunho tylko drgnął, popatrzył na Wooyounga badawczo, ale postanowił nie ingerować. Udał, że niczego nie widział i odwrócił się tyłem klaszcząc w rytm biesiadnej piosenki.

Wooyoung poczuł na policzkach chłód zimowego wiatru, gdy któryś z gości uchylił drzwi frontowe. Ruszył intuicyjnie w ich kierunku, jakby nagle zabrakło mu tlenu. Bez kurtki, którą zostawił na oparciu krzesła wyszedł na zimową noc, wbijaj swoje zamglone spojrzenie w okrągły księżyc. Sięgnął po omacku do wewnętrznej kieszeni munduru, ale była pusta. Westchnął niepocieszony opierając się o ścianę drewnianego baraku.

- Tego szukasz?

Nagle jego zmysły się wyostrzyły, a on skupiając uwagę na jednej twarzy mógł znowu trzeźwiej myśleć. Stała przed nim niska dziewczyna, sięgała mu może do ramienia, nie wyżej. Na jasne włosy wcisnęła zdecydowanie za mały beret, a na ramiona zarzuciła stary szał z lisiego futra. Wyraźnie dużo już przeszedł, może nawet więcej niż ona sama, a pasował do niej jak sierp na choince, mimo to wyraźnie nie chciała się z nim rozstawać.

Uśmiechnęła się zadziornie i subtelnie wysunęła spod płaszcza dłoń, w której trzymała grubego papierosa. Był nierówno skręcony, ale to miało wtedy absolutnie najmniejsze znaczenie.
Wooyoung nigdy nie palił, głównie dlatego, że nie było mu wolno. Poza tym uważał palaczy za naprawdę brudne i cuchnące osoby. A jednak wzmożona ilość alkoholu w jego organizmie wywoływała w nim niepohamowaną chęć wdychania trującego dymu, nie wiedział właściwie co za tym stoi.

Ballad Of Chaos [2] ¤ WOOSANOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz