24: Wybawiciel

41 13 0
                                    

Życia Roan nigdy nie było usłane różami. Zupełnie jak każdego w dystryktach, niezależnie od tego czy był bogatszy, czy biedniejszy, koniec końców i tak wszyscy mieli gorzej. Nieważne jak by się starał, jak pracował i jak uśmiechał przed kamerami u boku ojca, nie będzie miał nigdy spokojnego życia. Uważał, że to musi się skończyć, ta nierówność, blokada przed byciem kimś. Nie chciał by jego dzieci w przyszłości musiały mierzyć się ze strachem dożynek, by jego żona płakała po nocach ze strachu o własną rodzinę, by on musiał grać wedle zasad Kapitolu gdy zostanie już kolejnym burmistrzem. Nie chciał być jak jego ojciec.

Tylko, że nigdy właściwie nie myślał o tym na poważnie, wizja powstania, zupełnie jak osiemdziesiąt lat temu była nie tylko nieosiągalna, ale też zbyt idylliczna. Kapitol był zbyt silny, a dystrykty zbyt mu podległe.
Coś po ostatnich igrzyskach jednak uległo zmianie. Nagle ludzie zaczęli buntować się zasadom gry, nie pasowało im już ścisłe trzymanie się reguł, pragnęli wyjątku.
A ten wyjątek mógłby być drogą do kolejnych kroków, do absolutnie nowej przyszłości, która czekała zaledwie za rogiem, by tylko po nią sięgnąć.

Całując matkę w policzek zapewnił ją, że nie znika na długo. Ona wciąż pytała o Wooyounga, a ten wcale nie zamierzał pojawiać się tu zbyt często. Nie widział go od kilku tygodni, choć był zaledwie o krok stąd. Jego brat wybrał po prostu inną drogę. Krył się w cieniu Kapitolu i robił to co mu kazali. Dalej grał w ich grę, tak naprawdę nigdy nie wyszedł z tej przeklętej areny.

Jego brat był głupi.

Robił wszystko by ludzie go znienawidzili, chociaż zarówno on sam jak i Orys próbowali to ratować. Stał się nieoficjalnym reprezentantem własnego brata, chciał cokolwiek wyciągnąć z jego już i tak naciąganej wygranej. Uważał, że robił to dla dobra ogółu, choć tak naprawdę uzasadniał jedynie śmierć Sana.

Dla Roan był to cios w samo serce, w dodatku personalny i bardzo, bardzo bolesny. Każdego dnia myślał o nim, o swojej bratniej duszy, odbiciu lustrzanym, jedynej osobie, której ufał. Zamykał oczy z twarzą zwróconą w stronę gwiazd i uśmiechał się, myśląc o wszystkim co spotkało go od czasów areny, zupełnie jakby San miał to wszystko usłyszeć.
Choć starał się nie raz zrozumieć to co łączyło Sana z jego bratem, to nie mógł. Mógł sobie wmawiać, mógł się przekonywać, ale nie potrafił postawić się na jego miejscu. Zadawał sobie pytania, szukał odpowiedzi i nigdy ich nie znalazł. Czy to było prawdziwe? Czy szczere? Na czym się opierało?

Nie wiedział, a może odważniej byłoby powiedzieć, nie chciał wiedzieć.
Wtedy za jednym razem odebranoby mu dwie osoby.

Bo dlaczego nie widział niczego wcześniej? Owszem, San był czasem wobec Wooyounga dziwnie opiekuńczy, ale czy to mogło być zwiastunem, jak wtedy mówił, bezgranicznej miłości? To słowo nawet nie umiało przejść mu przez usta. Było nienaturalne.

Wydawało się, że nawet pomimo tylu miesięcy Roan dalej nie wierzył w to co między nimi było.

Ale teraz Sana nie było i mógł się z tym co najwyżej pogodzić. Ze stalowym wyrazem twarzy wyszedł z domu kierując się do swojego sąsiada. Orys był ostatnio bardzo zajęty, ale zawsze przyjmował to z otwartymi ramionami. W końcu od tygodni jedynie razem planowali i rozmyślali.

Wszedł do jego domu jakby do niego należał i zamknął za sobą mahoniowe drzwi. Odwiesił kurtkę na haku i westchnął czując w powietrzu zatęchły zapach papierosów. Orys zdecydowanie potrzebował terapii, albo chociaż odwyku.

- Halo?- zawołał, ale nie dostał odpowiedzi. Zmuszony, zaczął szukać go na własną rękę. Przeszedł przez mały salon, odbicie lustrzane jego domu, aż nie skończył w kuchni. Na małym stoliku leżała ręcznie pleciona serwetka w czerwone truskawki, choć te pod wpływem czasu zmieniły się bardziej w pomarańczowe. Na jednej z nich leżała szklana popielniczka, a obok niej otwarta, pusta już papierośnica. Westchnął i pokręcił głową, na ostatnim krześle siedział, a raczej leżał mentor o rudych włosach. Wpatrywał się leniwie w szklankę wody, teatralnie wyjął sobie z ust ostatniego papierosa i włożył go do cieczy. Po kuchni rozszedł się cichy syk, a potem woda przybrała barwę popiołu.

Ballad Of Chaos [2] ¤ WOOSANOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz