8: Garnizon

82 23 11
                                    

Miłość, która łączyła dwóch chłopców akceptowalna mogła być jedynie w Kapitolu. Tam byli gwiazdami, nawet zza grobu San widziany był jak ideał, który oddał życie za tego, kogo naprawdę kochał.
Jednak poza stolicą...
Cóż, poza jej granicami nic nie było już takie samo. Może w tym co mówiono było nieco prawdy, ludzie w dystryktach nie byli tak otwarci ani wolni. Może zachowywali się nieco bardziej jak zwierzęta, tak przynajmniej myślał. To był moment, w którym zrozumiał, że nie do końca należał do tej społeczności. To był też moment, który przypomniał mu, że gdyby nie igrzyska, to w Kapitolu całkiem mogłoby mu się podobać.

Ale teraz nie dane mu było znów tam zawitać, a jego przyszłość zawisła na włosku. Znów czuł się jak po igrzyskach, oderwany od rzeczywistości, jak za szklaną szybą widział wszystkich z oddali, przytłumione dźwięki i zamglony obraz. Może to wina leków jakie mu podali, może wpływali na jego umysł i nie był on już jego własnością, a Kapitolu. Pamiętał przebłyski, to jak opuszczał poduszkowiec pod eskortą żołnierzy, a potem znika w szarym gmachu garnizonu.

Widział ten budynek z oddali każdego dnia w drodze do szkoły. Otoczony murami i kolczastym drutem wydawał mu się innym, zamkniętym światem. Strażnicy byli przecież bezwzględni i okrutni, nie zachowywali się jak ludzie, a jak maszyny. Zastanawiał się, czy tak samo zrobią i z nim, a zanim się obejrzy będzie chodzącą maszyną. Nie wiedział jeszcze jaki plan ma wobec niego prezydent, ale wiedział już wtedy, że nie chodzi tylko o odseparowanie go od społeczeństwa. W tej decyzji musiało być coś jeszcze, coś skierowanego w niego osobiście, kara za to co powiedział. Za to, że nie jest taki jak Kapitol sobie to zaplanował.

Chcieli gwiazdy, która pokaże Igrzyska ludziom od jak najlepszej strony, dostali całkiem zniszczony wrak człowieka, a to już nie zgrywało się z ich planem.

Wejście do garnizonu zawsze obstawione było strażami. Wielka brama otwierała się tylko na dany rozkaz, nigdy nie widział co znajduje się za nią. Jednak ta ustąpiła, gdy prowadziła go eskorta strażników pokoju. Strzeliste pręty wydały z siebie nieprzyjemny dźwięk, a potem wpuściły go do środka. Garnizon dzielił się na wiele budynków i baraków. Centralne biuro generała na środku, cztery identyczne biurowce, wielka hala ćwiczeniowa na tyłach i gmachy sypialniane między nimi. Zanim jednak trafił do któregoś z nich, zaprowadzili go do pierwszej strefy kwarantanny.

Posadzili go na niewygodnym, drewnianym stołku i kazali czekać. W drzwiach chwilę później pojawił się mężczyzna ubrany w biały, poplamiony fartuch. W rękach trzymał nożyczki i brzytwę. Za nim kroczył jeden ze strażników, z którym przyjechał z jedynki. Stanął w drzwiach i obserwował całe zajście.

- Nie- powiedział instynktownie.

Gruby mężczyzna uśmiechnął się ironicznie i włożył brzytwę między wargi, a potem jedną dłonią uniósł jego długie, czarne loki i  przyjrzał im się dokładnie.

- Nie zgadzam się na to- chciał się wyrwać, ale nie miał na to najmniejszych sił.

- Myślę, że nie masz wyboru.

- Ale... Mogę je wiązać- dodał szybko, niepewnym głosem.- Będą związane i... Dla was to żadna różnica.

- Nie baw się ze mną w te gierki- odparł nieprzyjemnie i uniósł metalowe nożyce.

- Pozwól mu- mruknął strażnik.

- Słucham? A kim ty jesteś, żeby...

- Pozwól- warknął głośniej.- To perełka Kapitolu. Jeśli zechcą go spowrotem to będziesz mu te kudły przyklejał włos po włosie, rozumiemy się?

Gruby mężczyzna spojrzał na niego gniewnie, ale nie miał tu nic do gadania. Zdenerwowany schował narzędzia do kieszeni fartucha i przetarł twarz nerwowo suchymi dłońmi. Potem zerknął na co najmniej dwa razy mniejszego od niego rekruta i machnął ręką tak mocno, że niemal zdzielił go po twarzy.

Ballad Of Chaos [2] ¤ WOOSANOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz