Bogowie, zdążyłem już zapomnieć, jak daleko leżało to cholerne miasto.
Nie chciałem wracać do Rhodebury, ale musiałem. Z dwóch powodów. Miałem tam zobowiązania, których zdecydowanie nie zakończyłem oraz dlatego, że tak ubzdurała sobie Akasa. Choć może główna przyczyna jechała właśnie obok mnie.
Lily dostała od białej smoczycy informacje na temat podejrzanej działalności Złodziei Czasu. Gildii morderców, bo rzeczy trzeba nazywać po imieniu, która ewidentnie maczała palce w porwaniu smoczych jaj oraz władała miastem, stanowiącym aktualny cel naszej podróży.
Tym razem, po ucieczce z miejsca naszej zbrodni, Mariportu, nie rozdzieliliśmy się, co bardzo mnie cieszyło. Nie radowało mnie natomiast nastawienie mojej towarzyszki. Złodziejka była zamknięta w sobie i pogrążona w swoich myślach praktycznie całą drogę, co dodatkowo powodowało mój niepokój. Chciałem dać jej czas i przestrzeń na przemyślenie sobie wszystkiego, co się wydarzyło, ale moja cierpliwość uciekała ze mnie jak z dziurawego naczynia z każdym jej ukradkowym spojrzeniem, które udało mi się złapać.
To wszystko ciążyło na mnie niemiłosiernie.
Dlatego powoli miałem już dość tej drogi, dłużącej się niebotycznie. W tej chwili nasze konie podchodziły do kolejnego wzniesienia, tylko po to, by za chwilę z niego zejść i zobaczyć następne przed sobą. Im dalej na północ, tym teren robił się coraz bardziej górzysty i nawet trakt, którym podążaliśmy, przestał już je omijać.
– Powiedz mi jeszcze raz: po cholerę tam jedziemy? – zapytałem.
– Akasa powiedziała, że musimy tam dotrzeć – odpowiedziała. Tak samo, jak poprzednie kilka razy, nawet nie oglądając się za siebie.
– No tak, ale dlaczego? Co ci dokładnie powiedziała? – dociekałem, bo w moim mniemaniu nadal nie wyłuszczyła mi dokładnie tego zagadnienia.
– Już ci mówiłam – westchnęła. – Złodzieje Czasu od samego początku stali za kradzieżami jaj. To oni, na zlecenie Jowana, złapali Mizu i to oni dostarczyli jaja księżniczce Mairi. Ich główną siedzibą jest Rhodebury, więc dlatego teraz tam zmierzamy – odpowiedziała, mocno już poirytowana tą rozmową.
– Powiedzmy, że rozumiem, ale czy jest jakiś konkretny powód dla którego musimy tak gnać? – Odkąd opuściliśmy myśliwską chatę, Lily pruła przed siebie jakby gonił nas co najmniej Kifo we własnej osobie.
Wolałbym się nie spotkać z bogiem czasu i śmierci, ale nic nie wskazywało na to, że ścigają nas książęce straże, a co dopiero taka osobistość.
Rhodebury było ostatnim miejscem, w którym chciałbym się obecnie znaleźć, więc nie spieszyło mi się specjalnie, by tam wrócić. Po tym, jak rozstaliśmy się ze złodziejką w Ashen, trafiłem do Mariportu, ale odesłano mnie właśnie do tego miasta. Tam też odbyłem szkolenie, które każdy złodziej należący do gildii Nocnych Cieni musi przejść.
Lily przechodziła podobne męczarnie, z tym, że ją szkolono w głównej mierze na złodziejkę, a mnie przeznaczono nieco inny rodzaj przyszłości.
Konkurencją dla gildii podzielonej na trzy frakcje: szpiegów, złodziei i zabójców, byli właśnie Złodzieje Czasu. Mroczna sekta wyznająca Kifo. Nosili się na czarno, ale zawsze mieli wyhaftowany symbol swojego boga, białą klepsydrę.
Nasz mistrz poszedł o krok dalej i każdy Cień miał wytatuowany na skórze emblemat wymyślony przez Orena, nazywanego także Onyksem, czyli srebrny półksiężyc przebity od góry sztyletem. Lily miała taki na szyi, za lewym uchem, a ja na przedramieniu. Z tym, że za moim tatuażem bardzo szybko podążył następny, wykonany w głównej mierze, aby ukryć ten oryginalny. Został on wkomponowany w podobiznę Macha, boga losu, przypadku i chaosu, którego uważałem za swojego opiekuna.
CZYTASZ
Miasto Złodziei (Część 3) - Rhodebury
FantasyLily nigdy nie szafowała swoim zaufaniem, ale teraz ma wątpliwości nawet wobec własnych pragnień i uczuć. Mimo to, chce doprowadzić do końca sprawę zaczętą w Mariporcie, choć tym razem w dużej mierze będzie musiała się zdać na swojego wspólnika. Re...