Rozdział 15 cz. 2 - Kifo

251 221 41
                                    

Agares spisał się znakomicie. Usiadł naprzeciw wejścia do świątyni i wypuścił z paszczy jednostajny strumień ognia prosto we wrota. Ustąpił dopiero, kiedy nie zostało z nich nic oprócz popiołu. W ten sposób jednocześnie zwrócił uwagę będących wewnątrz ludzi i uniemożliwił im zamknięcie się od środka. Onyksowy kamień, z którego wykonano budynek, nie zajął się płomieniami, dlatego jaszczur obrał inną strategię. Uniósł się znów w powietrze i zarył szponami w najbliższą wieżę, odrywając z niej spory kawałek dachu. Mogłem się założyć, że sporo gruzu posypało się do środka, wprowadzając dodatkowe zamieszanie. Kamienny ołtarz, skrywający białe jajo, powinien tyle wytrzymać. Ze środka zaczęli wysypywać się ludzie w czarnych płaszczach. Rozproszyli się we wszystkich okolicznych uliczkach.

Potem smok odleciał w poszukiwaniu Lu'bonga i Akasy.

Musieliśmy wykorzystać to zamieszanie, aby wkraść się do środka i to raczej prędzej niż później. Nie wiedzieliśmy, co w takiej sytuacji zrobi Freja. Ucieknie i zabierze ze sobą jajo? Przeniesie je w inne miejsce? Wyjdzie jakimś innym, sobie tylko znanym korytarzem? Pociągnąłem Lily za sobą w kierunku spalonych drzwi, co niestety zwróciło uwagę kilku wyznawców Kifo.

Nie mieliśmy czasu na zastanawianie się nad czymkolwiek, a co dopiero na walkę z tak dobrze wyszkolonymi przeciwnikami, dlatego wykorzystaliśmy moment ich zawahania na widok naszych strojów. W biegu wyciągnęliśmy z pochew nasze bronie. Lily cięła nisko w okolicy biodra jednego z nich, a nożem rzuciła w kolejnego. Ja byłem odrobinę wolniejszy, dlatego musiałem najpierw odbić miecz, który mój przeciwnik naprędce zdążył wyciągnąć, a potem rapierem przejechałem mu przez brzuch. Nie miałem pojęcia, ile zostało na nim trucizny po mojej poprzedniej walce, ale musiałem wierzyć, że wystarczająco. Żadna z tych ran nie była na tyle głęboka, aby wyrządzić trwałe szkody.

Nie oglądając się za siebie, biegliśmy dalej. Kiedy dotarliśmy do dziury po wrotach, rzuciłem okiem na to, co działo się za nami, akurat wtedy, gdy wylądował tam Lu'bong. Smok natychmiast zabrał się do roboty. Ciął pazurami, machał ogonem oraz skrzydłami i kłapał paszczą na wszystkie strony, odganiając się od przeciwników. Zielony smok nie robił tak piorunującego wrażenia, jak czarny. Złodzieje Czasu widocznie otrząsnęli się z pierwszego szoku i ruszyli do natarcia. Spiżowy już nie będzie musiał ich gonić po całym mieście. Zauważyłem też, że pokrywała go nie tylko krew wrogów. W kilku miejscach czerwona posoka mieszała się z ciemno zieloną. Miałem nadzieję, że Agares szybko wróci.

Nie mogłem się jednak dłużej tym zajmować, bo Lily wciągnęła mnie do środka. Pochyleni biegliśmy blisko ściany. Spojrzałem w górę i zobaczyłem niebo przez dziurę, jaką stworzył czarny smok. Słońce jeszcze zupełnie nie zaszło, dzięki czemu wewnątrz było zdecydowanie jaśniej niż zazwyczaj. Przed nami widziałem jeszcze kilku zakapturzonych członków tego morderczego zgromadzenia, kręcących się w okolicy ołtarza. Zrozumiałem, co robili, dopiero kiedy znaleźliśmy się bliżej.

Kamienny podest zawalony był czarnym gruzem.

Za stołem ofiarnym zobaczyłem znajomą sylwetkę, komenderującą tym zbiegowiskiem. Ewidentnie zależało im na czasie. Ric zachowywał się, jakby cała świątynia należała do niego. Wrzeszczał po wszystkich, jednego z nich nawet kopnął. To musieli być jacyś członkowie z najniższą rangą wśród wyznawców boga śmierci. Inni nie pozwoliliby mu się w ten sposób traktować. Tylko Freja miała do tego prawo. Zastanawiałem się tylko, czy ona też gdzieś się tu jeszcze czaiła. Na samą myśl o tej kobiecie po moim grzbiecie przebiegał nieprzyjemny dreszcz.

‒ Jak to rozegramy? ‒ spytałem cicho moją partnerkę.

‒ Właśnie się zastanawiam. Działania Agaresa uniemożliwiły im szybką ucieczkę, bo musieliby zostawić ukryte w tym cholernym ołtarzu jajo. Czarny smok kupił nam dodatkowy czas.

Miasto Złodziei (Część 3) - RhodeburyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz