Rozdział 11 cz. 1 - To słowo

290 231 78
                                    

Miałam cichą nadzieję, że po obfitym posiłku suto zakrapianym winem, pokazie zamkowych akrobatów i występie Ferrena będzie mi dane choć na chwilę odsapnąć w komnacie i pozbyć się sukni, ale się zawiodłam. Gdy tylko król Rhoderick nas odprawił, bard wyciągnął nas na dziedziniec.

Na jego środku płonęło już ogromne ognisko, przez co było tam niesamowicie gorąco, ale nikt zdawał się tym nie przejmować. Wokół niego ustawiono długie stoły i ławy, między którymi biegały służki, co rusz donosząc z kuchni jedzenie bądź trunki. Grupa muzyków wygrywała jakąś skoczną melodię, do której bawili się ludzie nie zaproszeni do sali tronowej. Wydawało mi się, że głównie byli to rycerze i rzemieślnicy ze swoimi damami serca.

Farren, z szybkością godną morskiego smoka, zdobył dla nas puchary i napełnił je winem ze stojącego nieopodal gąsiora. Od naszego ostatniego spotkania jego nastrój uległ znaczącej poprawie. Renny podczas uczty dość dosadnie wytłumaczył mu zachowanie naszych towarzyszy i smoków w ogóle. Te istoty miały bardzo dziwne poczucie humoru.

‒ Za spotkanie! ‒ krzyknął bard i zderzył swój kielich z naszymi, wznosząc toast.

‒ Za smoki! ‒ zawtórowałam mu radośnie.

‒ Za twoje obsrane ze strachu gacie! ‒ dodał Renny, na co wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.

‒ Ty lepiej uważaj, żebyś sam tak nie skończył po całonocnej hulance. ‒ Bard pogroził mu palcem, ale na jego ustach gościł wesoły uśmiech.

‒ Ty się martw lepiej o swój zadek. Mojego ma kto pilnować. ‒ Złodziej przyciągnął mnie do siebie i pocałował w czubek głowy, na co w pierwszym odruchu lekko się spięłam. Nie byłam przyzwyczajona do takiego publicznego okazywania uczuć, ale za nic w świecie nie odmówiłabym sobie przyjemności płynącej z dotyku jego ust.

‒ No napatrzeć się na was nie można! ‒ ucieszył się muzyk. ‒ Nie mogliście tak od razu? Że też piękne kobiety muszą być tak uparte, powściągliwe i krnąbrne ‒ mruknął, bardziej chyba do siebie niż do nas.

‒ Myślę, że dzisiaj nieco sobie odpuszczą. Szczególnie tę powściągliwość. ‒ Mrugnęłam do niego porozumiewawczo, no co się rozpromienił.

‒ Masz zupełną rację! Człowiek nie powinien się poddawać, szukając miłości! Obecny tu złodziejaszek to bardzo dobry przykład. ‒ Przyjacielsko klepnął wspomnianego delikwenta w ramię, na co ten skrzywił się lekko.

‒ Możesz już sobie iść gdzie indziej z tymi swoimi mądrościami? ‒ zapytał. ‒ Zamierzam upić swoją towarzyszkę i zaciągnąć ją do tańca, więc racz nam nie przeszkadzać.

Spojrzałam na niego oczami rozszerzonymi ze zdziwienia.

‒ Że niby gdzie chcesz mnie zaciągnąć? Wiesz, że w żadnym razie nie wyrażę na to zgody, prawda?

‒ Za to ty wiesz, że nie potrafisz mi się oprzeć, dlatego będziemy tańczyć. Czy ci się to podoba, czy nie. ‒ Wyszczerzył się i podsunął mi pod nos kolejny kielich wina.

‒ Jesteś niemożliwy. ‒ Pokręciłam głową, ale upiłam łyk, a kąciki moich ust mimowolnie podniosły się w górę.

‒ Za to cały twój. ‒ Tym razem pocałował mnie w policzek, a ja w końcu pogodziłam się z losem.

‒ Ekhm... Jeszcze tu jestem, tak gwoli ścisłości ‒ zauważył z rozbawieniem bard ‒ i z tego, co widzę, to Renny zaciągnie cię chyba gdzie indziej. Ewentualnie ty jego zaciągniesz. Nie mam pojęcia, kto jest bardziej zaborczy w tym związku.

Słysząc ostatnie słowo, uśmiechy nam nieco zbladły. Tak samo, jak po wypowiedzi smoczej królowej na temat małżeństwa. Nie określiliśmy, co prawda, nomenklatury dla naszej relacji, ale ta nam zdecydowanie nie odpowiadała. Byliśmy partnerami, wspólnikami, przyjaciółmi i kochankami, ale pozostaliśmy także rywalami. Każde z nas zawsze dążyło do osiągnięcia swoich celów. Po prostu od jakiegoś czasu, stały się one wspólne. Czy w takiej sytuacji można mówić o związku? Czy można mówić o miłości? Nie wiedziałam. Miałam za to pewność, że nie chciałabym dalej podążać swoją ścieżką bez mojego największego konkurenta.

Miasto Złodziei (Część 3) - RhodeburyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz