Rozdział 6 cz.1 - Pustynia

370 269 108
                                    

Zdobycie księgi, dzięki bogom, nie było zbyt trudne. Skoro i tak mieliśmy się stąd ulotnić, nie musieliśmy dbać o pozory, więc po prosty zabiliśmy dwóch strażników magazynu i zabraliśmy to, po co przyszliśmy. Pospieszyliśmy do Koszar, by zabrać swoje rzeczy i bocznymi alejkami, z torbami na ramieniu, wydostaliśmy się z miasta.

Nasira czekała w umówionym miejscu z końmi i natychmiast ruszyliśmy z kopyta. Nie wiedzieliśmy, ile mieliśmy czasu zanim Freja wyśle za nami pościg, ale miałem dziką satysfakcję z tego, że na koniec udało nam się choć trochę utrzeć jej nosa.

Uciekaliśmy z kolejnego miasta, ale byliśmy wolni. Po raz pierwszy od trzech lat się tak poczułem. Pozostawiałem z sobą nie tylko Rhodebury, ale także życie, którego z całego serca nienawidziłem, które budziło we mnie wstręt. Które powodowało, że bałem się spojrzeć w oczy Lily.

W te piękne, szmaragdowe oczy.

Rzuciłem spojrzenie w jej kierunku. Nie jestem pewny, czy do końca dotarło do mnie wszystko, co stało się tej nocy. Nie rozmawialiśmy ze sobą zbyt wiele, ale wszystko wskazywało na to, że moja mała złodziejka zaczęła się otwierać.

Na mnie.

Na nas.

Miałem też cholerną nadzieję, że nie zmieni zdania. Mimo tego, co zobaczyłem w trakcie kilku ulotnych chwil tej nocy, nie byłem pewny, czy się nie wycofa. Nie miałem pojęcia, co wtedy bym zrobił, ale nie skończyłoby się to dobrze.

No i Nasira.

Skąd ona się tu wzięła, na bogów? Nie widziałem siostry tyle lat, poza tym tak się zmieniła, że gdyby nie bransoletka, którą zrobiliśmy jako dzieci, w życiu bym jej nie poznał. Ciemniejsza skóra, wiotkie, dziecięce ciało zastąpiły gibkie mięśnie, a rysy twarzy się wyostrzyły. Dopiero w trakcie rozmowy dotarły do mnie znajome szczegóły. Oczy czarne jak moje rozjaśniały się, kiedy mówiła o smokach. W chwilach, gdy się nad czymś zastanawiała, bezwiednie bawiła się rzemykiem dziecięcej ozdoby na przegubie. Nie zgubiła jej, ani się jej nie pozbyła. To znaczyło dla mnie więcej, niż mógłbym przyznać.

Jechaliśmy szybko, głównym traktem na wschód, żeby jak najbardziej oddalić się od Rhodebury. Po drodze mijaliśmy wozy wypełnione niemal po brzegi jutowymi workami lub wszelkiego rodzaju trzodą. Nie mieliśmy jeszcze czasu przejrzeć zapisków w zdobytej księdze, ale nie mogłem się nie zastanawiać, czy właśnie nie mija nas jakieś jajo wykradzione rodzicom.

Przed południem postanowiliśmy zrobić krótki postój, aby dać odpocząć koniom i zjechaliśmy w las. Wiedziałem, że po tej stronie drogi biegł strumień, który idealnie się do tego nadawał. Miałem tylko nadzieję, że nie zbyt idealnie. Gdyby ludzie Freji podążali wzdłuż niego, z łatwością by na nas trafili.

Popas nie trwał długo. Kiedy tylko skóra naszych koni przestała parować i zwierzęta zaczęły rozglądać się z ciekawością zamiast żłopać wodę i obgryzać trawę, ruszyliśmy dalej. Nie wróciliśmy już na trakt, a koryto rzeki skręcało na północ, więc musieliśmy się od niej oddalić. Zresztą trzymanie się go byłoby już zbyt niebezpieczne.

Powoli zbliżał się wieczór i zaczęliśmy się rozglądać za miejscem na nocleg. Nie mogliśmy sobie pozwolić na kolejną bezsenną noc, ale żadne z nas nie uznało przebytej dziś odległości za bezpieczną. Znaleźliśmy niewielkie wzniesienie, u którego stóp mogliśmy rozbić prowizoryczny obóz. Okazało się, że Nasira rozsądnie zabrała ze sobą z Rhodebury coś więcej, niż tylko konie. Rozpięliśmy spory kawał materiału między pobliskimi drzewami i skałą, co utworzyło prowizoryczny dach, pod którym rozłożyliśmy nasze koce. Nie ryzykowaliśmy rozpalania ogniska, więc nasza kolacja składała się z chleba, sera i wędzonej kiełbasy.

Miasto Złodziei (Część 3) - RhodeburyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz