Rozdział 3 - Freja

386 278 145
                                    

Kluczyliśmy uliczkami Rhodebury, Renny, znów z przyklejoną do twarzy srogą miną, opowiadał mi o mijanych budynkach. Miasto naprawdę było zadbane, co mnie bardzo zaskoczyło. Nie widziałam tu dzielnicy biedoty, a przynajmniej nie w obrębie murów miasta. Złodziej mówił, że ten element społeczny jest ulokowany nad jeziorem oraz na okolicznych polach i zostali zaprzęgnięci do pracy.

Nikt specjalnie nie protestował.

A dlaczego? Ano dlatego, że Złodzieje Czasu potrafili karać wybitnie niewspółmiernie do przewiny delikwenta, a do tego bardzo upodobali sobie swoje miasto. W związku z czym, pozorny spokój i porządek, podszyty był strachem i niepokojem, choć mieszkańcy chyba zdążyli się już do tych uczuć przyzwyczaić.

Koniec końców, o ile tylko przestrzegali reguł, mogło im się tu żyć lepiej niż gdzie indziej.

A zasdy były tylko dwie.

Po pierwsze: nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe. Dotyczyło to także wysoko urodzonych.

Po drugie: dbaj o swoje miasto, a ono zadba o ciebie. Dlatego nikt nie wyrzucał śmieci na ulicę i wszyscy korzystali z miejskich łaźni, jeśli nie mieli własnego pokoju łaziebnego. W skrócie, robili wszystko, byle tylko w jakiś sposób nie oszpecić ukochanego miasta Kifo i nie obrazić w ten sposób jego wyznawców.

Proste, a jakże skuteczne.

Nie zauważyłam też jakiegoś specjalnego podziału na dzielnice, choć można było zauważyć różnice między domami w okolicy dworku hrabiego Contar i całej reszty miasta. Spodziewałam się także, że część świątynna również wyróżniała się na tle innych budowli. Obecnie natomiast przemierzaliśmy spory targ, umiejscowiony przy wschodnim murze, najbliżej bramy wychodzącej na jezioro.

‒ Nie wiem, czy znajdziesz tu jakieś zioła do swojej kolekcji. Swoją drogą, chcesz, żeby Gwen ją tutaj przysłała? ‒ zapytał w pewnym momencie Renny.

‒ Jeszcze nie wiem. Zobaczymy jak się wszystko rozwinie. Kilka przydatnych rzeczy zabrałam ze sobą. ‒ Wzruszyłam ramionami.

Nie musiałam taszczyć za sobą całego dobytku, tym bardziej, że nie miałam pojęcia ile czasu tu zagościmy. Lub zagoszczę.

‒ Czy przed przybyciem do Mariportu miałeś jakiś plan, jak się uwolnić od Kifo? ‒ zapytałam, bo na samą myśl, że miałabym go tutaj zostawić, robiło mi się jakoś nieprzyjemnie.

Spojrzał na mnie przeciągle.

‒ Nie ‒ odpowiedział z kamiennym wyrazem twarzy, który już zaczynał doprowadzać mnie do szału.

Stanęłam w miejscu jak wryta.

‒ Jak to?

‒ Jest tylko jeden sposób, aby się od nich uwolnić. Ten najmilszy dla boga śmierci i czasu. ‒ Uśmiechnął się krzywo.

‒ I mówisz to tak obojętnie? ‒ zdziwiłam się, choć wydawało mi się, że jego blizna minimalnie drgnęła, kiedy to mówił.

‒ Przed wizytą w Mariporcie i tak nie miałem innych perspektyw, więc było mi to niejako obojętne ‒ odparł cicho.

‒ A teraz? ‒ Nie mogłam się powstrzymać przed zadaniem tego pytania, choć bałam się odpowiedzi.

‒ Teraz... ‒ zaczął z wahaniem.

‒ Renny! ‒ Usłyszeliśmy kobiecy, dźwięczy głos i odwróciliśmy się w jego stronę jak na komendę. Zobaczyłam błysk przerażenia na twarzy mojego towarzysza, który natychmiast zniknął i przepoczwarzył się w ten jego ohydny, przyprawiający mnie o mdłości, czarujący uśmiech.

Miasto Złodziei (Część 3) - RhodeburyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz