Rozdział 2 - Wykrot

395 282 111
                                    

Rhodebury było drugim co do wielkości miastem w Księstwie Elowyn. W teorii rządził tam hrabia Henry Contar wraz ze swoją małżonką, hrabiną Sofie Contar. W praktyce o wszystkim, każdej najmniejszej pierdole, decydowali Złodzieje Czasu.

Miasto nie posiadało dostępu do morza i znajdowało się w sporej dolinie, otoczone wszechobecnymi, wyższymi i niższymi wzniesieniami oraz górami. Sama dolina była słoneczna i zielona. Znajdowało się tam nawet spore jezioro, z którego mieszkańcy czerpali wodę. Żywność dostarczano niemal nieprzerwanie z pobliskich wsi, bo pola uprawne już się w kotlinie po prostu nie zmieściły.

Przynajmniej tyle do tej pory udało mi się dowiedzieć.

Nie znosiłam braku informacji, a Renny podawał mi ich tak mało, że miałam ochotę go udusić. Tyle że wtedy musiałabym się do niego zbliżyć na odległość, która w tej chwili była dla mnie niedopuszczalna. Nadal nie rozgryzłam, co z tym wszystkim zrobić, ale dzięki bogom, złodziej do tej pory nie poruszył tego tematu. Choć doskonale dostrzegałam rzucane mi z ukosa spojrzenia, udawałam, także sama przed sobą, że nic się nie zmieniło.

− Musimy tu skręcić − usłyszałam za plecami.

− Dlaczego? Widać już bramę − zdziwiłam się.

− Właśnie dlatego musimy zjechać z traktu. Chcę się dostać do miasta inną drogą i spotkać z Cieniami zanim tamte sukinsyny nas zauważą. − Ściągnął wodze i już po chwili zniknął między drzewami. Z westchnieniem podążyłam za nim.

Kolejna rzecz, która mnie ostatnio irytowała. Nie omawiał ze mną swoich zamiarów ani planów, więc wszystko działo się na gorąco. A nawet nie wjechaliśmy jeszcze do miasta. Widziałam, że coś go dręczyło, ale nie miałam pojęcia, o co mogłoby chodzić. Jedyne, co mogłam bezpiecznie założyć, to fakt, że Złodzieje Czasu nie znali tego samego człowieka, co ja.

Z tych strzępków informacji, które od niego uzyskałam, wywnioskowałam, że jakoś musiał się wkupić w łaski tych drani. Nie tylko się dostać do tej parszywej organizacji, ale nawet wspiąć się dość wysoko po szczeblach ich hierarchii. Do tej pory słyszałam same plotki na temat ich bezwzględności i okrucieństwa, ale wolałam sobie nawet nie wyobrażać, co by to mogło być.

Renny musiał to wszystko przeżyć na własnej skórze.

Dlatego właśnie moja klacz dreptała teraz za nim stępa, a ja sznurowałam usta i czekałam, względnie potulnie, na rozwój wypadków. Dotarliśmy do części muru porośniętej gęstym, soczyście zielonym bluszczem. Hornan zeskoczył z konia i uwiązał go do pobliskiego drzewa. Zrobiłam to samo, ale w końcu nie wytrzymałam tej panującej między nami ciszy.

− Zostawiamy je tu? − wypaliłam.

− Co? − zwrócił się do mnie nieprzytomnie.

− Dlaczego przywiązujemy tu nasze konie? Myślałam, że chcesz tędy wjechać do miasta.

− Powiedziałem, że muszę spotkać się Cieniami. Moglibyśmy się tędy dostać do miasta, ale nie z końmi. Poza tym byłoby podejrzane, gdybym nagle pojawił się w mieście, zamiast wjechać główną bramą jak na prawdziwego, praworządnego obywatela przystało. − Poklepał ogiera po boku i zbliżył się do zielonej ściany.

− Chciałeś powiedzieć: Prawdziwego członka Złodziei Czasu − poprawiłam go.

 − To też. − Cień uśmiechu zabłąkał się na jego usta, ale po chwili zniknął razem z właścicielem. Wyglądało to tak, jakby wpadł w tę plątaninę liści i pnączy.

Ukryte przejście.

Poważnie? No po prostu nikt by się nie domyślił. Spodziewałam się więcej po członkach naszej gildii. Choć nie wiedziałam, czy nadal mogę ją nazywać naszą. Może Onyks uznał, że ucieczka z Mariportu nie była najlepszym pomysłem i wywalił nas na zbity pysk, po czym rozesłał za nami list gończy.

Miasto Złodziei (Część 3) - RhodeburyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz