Rozdział 20 - Kołysząc się na wietrze (cz.1)

88 14 3
                                    


- Wszystko okej?

Przeniosłam wzrok z ekranu komputera, na którym obsesyjnie obserwowałam postęp czasu w prawym dolnym rogu, na Tandy stojącą w drzwiach mojego biura.

Odpowiedź na jej pytanie brzmiała: nie, nie było okej.

Był poniedziałek, po spędzeniu weekendu z Bennym tylko po to, by spędzić weekend z Bennym, a także po byciu tam na rodzinnej uroczystości, która polegała na zdmuchnięciu przez niego urodzinowych świeczek na zrobionej przez niego pizzy i wszyscy pracownicy zaczęli w trakcie pracy ssać szybkie łyki Chianti. Ben otwierał prezenty pomiędzy pieczeniem pizzy a wydawaniem zamówień. Theresa, Vinnie, Manny i Sela byli w pobliżu, przeważnie zachowywali się głośno, wkurzali Bena i przeszkadzali.

Całą noc przesiedziałam z Benem w kuchni, moja dupa zajmowała miejsce na blacie, bo siedziałam na nim z kieliszkiem w ręku i na przemian gadałam z moim mężczyzną, dawałam mu swoje gówno i rozmawiałam z, jak to nazywał, „jego dziećmi". Poświęciłam ten czas, aby ich poznać, co bardzo mi się podobało, ponieważ byli dobrymi dziećmi i fajnie było przebywać w ich towarzystwie.

Tak naprawdę Ben prowadził wesołą kuchnię. To była zdecydowanie praca – gorąca praca, przy włączonych piekarnikach i włączonych piecach, pośpiechu ludzi, zawsze zajętych.

Ale byłam w tej kuchni, kiedy Vinnie ją prowadził i, chociaż nie był dupkiem, był nadzorcą.

Dziwnie było znać sposób pracy ojca, a potem widzieć tam jego syna.

Oboje traktowali to, co robili, poważnie. Oboje to przekazali. Ale Ben był o wiele bardziej wyluzowany, a dzieci zareagowały na to.

Patrząc, jak pracował, niewzruszona w stylu zakochanej kobiety, zakochiwałam się jeszcze bardziej, moja i tak już ogromna duma z bycia kobietą Benny'ego rosła, kiedy patrzyłam, jak prowadził swoją kuchnię. Jego dzieci go lubiły. Organizował chaos bez widocznego wysiłku. Nie chodziło mu o krzyczenie i dominowanie. Chodziło o ciche słowa i wskazówki. I każde ciasto lub danie postawione na podgrzewanej półce w celu wyjęcia wyglądało apetycznie, bo wiedziałam, że takie było.

To nie było tak, że organizował akcję pomocy ofiarom katastrofy.

Mimo wszystko było wspaniale.

W sobotę w ciągu dnia i w niedzielę przed moim wyjazdem do domu Ben i ja zajmowaliśmy się jego biurem. W piątek Ben zadzwonił do operatora telewizji kablowej, aby zainstalował gniazda internetowe. W sobotę poszliśmy kupić szafkę na dokumenty, niszczarkę i komputer stacjonarny. Zajęło nam to wiele godzin, ale udało nam się uruchomić system, który mógł (mógł) ułatwić nam resztę prac w domu. Wynieśliśmy mnóstwo śmieci, część wyrzuciliśmy i ostatecznie biuro wyglądało bardziej jak biuro, a nie jak graciarnia.

Pokój, który można znaleźć w domu, a nie w kawalerce.

Innymi słowy, uważałam, że każda minuta była warta wysiłku.

Najfajniejsze w tym wszystkim było to, że odkryłam, że Benny nie był zbieraczem.

Po prostu nie zawracał sobie głowy wyrzucaniem gówna, kiedy należało je wyrzucić. Nie prowadziliśmy żadnych bitew o zatrzymanie rzeczy. Nie angażował się też w projekt przez piętnaście minut, a potem miał dość i próbował znaleźć pretekst do ucieczki. Oprócz tego, że naśmiewałam się z niego, że jest leniwym tyłkiem, a Benny uśmiechał się przez to, pracowaliśmy obok siebie w harmonii.

To była niezła zabawa.

Domowe szczęście w stylu Frankie i Benny'ego.

Więc teraz był poniedziałek. Poniedziałek po tym, jak byłam pod wrażeniem umiejętności kuchennych Benny'ego i otrzymałam od Benny'ego kolejną obietnicę, że życie u jego boku będzie dobre, biorąc pod uwagę, że nie był zbieraczem lub kimś, kto zrzuci na mnie całą tę gównianą robotę lub podejdzie do tego na swój wesoły sposób.

ObietnicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz