Rozdział 2

3 1 0
                                    

Minęło dziesięć lat od śmierci Estelle i Alexa. Luna miała dwadzieścia trzy, prawie dwadzieścia cztery lata. Całą dekadę poświęciła na szukanie Caliana i w końcu rok wcześniej odkryła, na jakiej planecie ukrył się chłopak, a kilka dni temu w końcu poznała jej lokalizację.
Brunetka stała na płycie lodowiska, które na szczęście było puste. Tłum zawsze stwarzał zagrożenie.
Tariq Anarkisti miał rację, wojna w Otwartym kosmosie była straszna. Wśród stu tysięcy okręgów chyba nie było ani jednej planety, do której nie dotarłyby walki.
Przyjaciele mieli dużo szczęścia, że mogli się w spokoju pożegnać. Minie bardzo dużo czasu zanim znów się zobaczą. Nie wspominając już o tym, że mogą się nie spotkać.
Otwarty kosmos był ogromny, wiadomości potrafiły iść nawet kilka dni. Ustalenie na jakiej planecie znajduje się druga osoba też było wyzwanie. Ludzie dzielili kosmos na okręgi otaczające Główną Planetę i cztery kierunki. To jednak nie rozwiązywało całego problemu. Zresztą wojna utrudniała sprawę, nikt nie znał dnia ani godziny. Luna nigdy nie pomyślałaby, że tyle razy w życiu zobaczy Śmierć i Życie w akcji. Po opuszczeniu Zamkniętego kosmosu widok Lany i Sky stał się dla niej całkowicie naturalny,momentami już nie zwracała na nich uwagi.
- Uważaj na siebie. - powiedziała dziewczyna stojąc przed przyjacielem.
- Ty też. - odpowiedział Meir. - Leć już,korzystaj ze spokoju.
Luna kiwnęła głową i zniknęła we wnętrzu statku.
Szatyn obserwował jak odlatywała, a następnie skierował się do wyjścia. On też miał zadanie do wykonania.

★★★

Usłyszał dźwięk odbezpieczania broni, więc natychmiast schował się za rogiem pobliskiego budynku. Horus był jedną z spokojniejszych planet, ale to nie zmieniało faktu, że Amaris i Kyra walczyli ze sobą praktycznie bez przerwy. Tylko nieliczni pozostali neutralni. Nawet w niektórych knajpach były specjalnie oddzielone strefy dla obu stron konfliktu, choć to zjawisko zanikało. W końcu to Kyra była legalną władzą. Co z tego, że jakieś osiemdziesiąt procent społeczeństwa marzyło o jej upadku (pozostałe dwadzieścia to ludzie należący do tej organizacji).
Kule ze świstem przeleciały tuż obok głowy Meira. Mężczyzna odbezpieczył swoją broń i strzelił w stronę napastników. Zresztą nie tylko on. Jak widać nie był jedynym Amaris w okolicy.
Jakaś czerwonowłosa kobieta wybiegła ze swojej kryjówki cały czas oddając strzały. W końcu znalazła się obok szatyna.
- Skryjmy się w cieniu Księżyca. - powiedziała szybko widząc nóż skierowany w jej kierunku.
- Niech on nas ochroni. - odpowiedział opuszczając broń. - Masz informacje?
- Tak. - potwierdziła.
Strzelanina dobiegła końca. Amaris wygrali, wszyscy należący do Kyry leżeli martwi lub umierający.
- Chodź, nasza baza jest niedaleko. - zachęciła kobieta.

★★★

- Eileithya. - przedstawiła się kobieta wchodząc z Meirem do pomieszczenia komunikacyjnego. - Ale większość osób mówi na mnie Eilei. - dodała widząc zmieszaną minę chłopaka. Większość osób miała problem z wymówieniem poprawnie jej pełnego imienia, więc dlatego posługiwała się zdrobnieniem.
- Meir. - odparł chłopak stając przy stole z holoprojektorem. Dopiero w niebieskim świetle wirtualnego ekranu dostrzegł zmarszczki na twarzy towarzyszki. Początkowo myślał, że są rówieśnikami,  głównie ze względu na jej kolorowe włosy, ale teraz widział, że kobiecie bliżej było do pięćdziesiątki niż dwudziestki.
Eieli wyciągnęła z wnętrza stołu kartę pamięci i podała ją chłopakowi.
- Przekaż Zwycięzcy, że Obrońca jest blisko celu. - powiedziała.
Amaris w jednym byli gorsi od Kyry. Ich baza danych osobowych była uboga. Ludzie dołączając do rebelii zazwyczaj podawali tylko imiona, nikt nie sprawdzał tego czy były prawdziwe. Zresztą i tak większość osób się nie znała. Większość z nich żyła na statkach, które nosiły takie same imiona jak ich dowódcy, a ci zawsze wymyślali sobie ciekawe pseudonimy. Na przykład Zwycięscą kierował Zwycięzca. Meir kiedyś podsłuchał rozmowę, z której wynikało, że dowódczyni ma na imię Viktoria.
Zresztą statki floty były tak ogromne, że nawet tam nie wszyscy się znali.
Meir już szykował się do wyjścia, ale kobieta go zatrzymała.
- Jest jeszcze jedna, bardziej… osobista sprawa. - wyjaśniła Eilei. - Obrońca szuka siostry. Ma na imię Luna Caligari, niedługo kończy dwadzieścia cztery lata, znasz ją? - patrzyła mu prosto w oczy.
Meir przełknął nerwowo ślinę. Widział kiedyś holo transmisję od Obrońcy. Wystarczyła chwila żeby go rozpoznał, więc doskonale wiedział dlaczego ten szukał Luny. Szatyn westchnął ciężko. Od trzech lat nie zdradził przyjaciółce czego się dowiedział, ale była dorosła i nie mógł tego ukrywać przed nią w nieskończoność.
- Daj zegarek, zapiszę ci kontakt do niej. - zaoferował i po chwili już wpisywał odpowiednie cyferki na urządzeniu. - tylko przekaż Obrońcy, że znalazła zaginionego przyjaciela i poleciała do niego na odległą planetę.
- Obrońca szuka jej od dziesięciu lat… - czerwonowłosa się uśmiechnęła. - Jak widać Wszechświat w końcu pozwoli im się spotkać. Dasz mi też kontakt do siebie? Obrońca na pewno będzie ci bardzo wdzięczny.
- Obrońca mnie nienawidzi. - zaprotestował chłopak. - Powinienem już iść. - skierował się w stronę drzwi, ale jeszcze stanął by dodać. - Jak Obrońca spotka się z Luną to niech jej przekaże, że w tym nie ma orzechów.
Eieli wyglądała na zdziwioną, ale zrozumiała, że to prawdopodobnie był jakiś sekretny znak między przyjaciółmi.
Wszechświat miał naprawdę ciekawy pomysł na tą rzeczywistość.

★★★

Mara była niewielką planetą w północnej części dwieście dwudziestego okręgu Otwartego kosmosu. Większość jej powierzchni pokrywał wilgotny, różowo fioletowy piasek tworzący góry. Chodzenie po nich było naprawdę trudne, człowiek zapadał się przy każdym kroku. To jednak nie odstraszyło Luny, która w końcu dotarła na plażę. Woda mieniła się na niebiesko, tak jakby ktoś wsypał do niej błękitny brokat. Spokojne fale uderzały o brzeg. Morze było jedyną odskocznią od wszechobecnego różu i fioletu. Nawet niebo kolorem przypominało ametyst. Mara krążyła bardzo blisko znacznie większej planety. Nanna miała kolor różowego złota, a przez swój rozmiar sprawiała wrażenie jakby miała spaść na Marę.
Luny jednak nie obchodził piękny krajobraz. Szła przed siebie szybkim krokiem, chciała jak najszybciej dotrzeć do celu.
Minęło dziesięć lat od kiedy zginęli Alexi Estelle, a ona została wygnana z Zamkniętego kosmosu, który po zniknięciu Koziorożca otworzył się.
Przez całą dekadę byłej Aiko przyświecał jeden cel i miała go osiągnąć już za chwilę. Musiała tylko dojść do niewielkiego domku na plaży, co w końcu zrobiła.
Wdrapała się po krzywych schodach na piętro, zapukała do drzwi wejściowych.
Serce waliło jej jak oszalałe z ekscytacji i stresu.
W końcu usłyszała kroki dobiegające ze środka budynku. Drzwi otworzyły się ukazując osobę, której tak długo szukała.
- Luna. - powiedział zdziwiony mężczyzna. Calian Evrin uśmiechnął się szeroko na widok dawnej przyjaciółki.
- Szukałam cię przez dziesięć lat. - skomentowała z wyrzutem. - W pewnym momencie myślałam, że nie żyjesz.
- Masz ochotę na herbatę? - zapytał przepuszczając ją w drzwiach. - Na tej planecie rośnie chyba ze sto różnych odmian, każda ma inny odcień fioletowego.
Dom był niewielki, ale przytulny. Tylko w jednym pomieszczeniu paliło się światło. Miając je dziewczyna dostrzegła biurko zawalone stosem papierów.
- Co tu robiłeś przez te wszystkie lata? - zapytała siadając na krześle w kuchni. Stół znajdował się obok okna wychodzącego w stronę gór.
- Głównie pisałem. - odparł nalewając wodę do czajnika. - Niedługo skończę dwudziestą pierwszą książkę.
- Moje gratulacje. - uśmiechnęła się smutno. Ona walczyła o życie, on siedział i pisał. Poczuła ukłucie niesprawiedliwości, ale wiedziała, że Calian bywał tak nieogarnięty, że sam nie dałby rady w chaosie wojny. - A co z tymi dziećmi, które miałeś zabrać ze stacji?
Ich los wiele razy spędzał jej sen z powiek.
- Zabrałem je na jakiś losowy statek i odleciałem. - nalał wrzątku do dwóch kubków. - Wylądowaliśmy gdzieś w Otwartym kosmosie. Dzieciaki uciekły jak tylko znalazły okazję. Nie mogłem ich znaleźć, więc przyleciałem tutaj. Wątpię żeby same przeżyły w tym chaosie. - przeniósł naczynia na stół i usiadł obok dziewczyny. - Co u Estelle i Alexa?
Luna wiedziała, że w trakcie ich spotkania padnie to pytanie, ale i tak zabolało.
- Nie żyją. - odpowiedziała. Syknęła, kiedy goracy kubek oparzył jej palce. Czasami myślała, że serio powinna zacząć nosić rękawiczki z palcami, bo te bez chroniły jej tylko dłonie i przedramiona.
- Co? Dlaczego?! - w oczach Ziemianina pojawiła się rozpacz.
- Anarkisti przeżył i nas znalazł, ale zanim to to powiedział o wszystkim politykom. Sam zastrzelił Estelle, Alex został skazany na śmierć. - nie lubiła wracać do tych wydarzeń.
- Czemu go nie obroniłaś? Jesteś Aiko, masz chyba na tyle dużą władzę? - zauważył z wyrzutem.
- Próbowałam. - wyznała. - Ale nie jestem już Aiko, pozbawiono mnie tego tytułu.
- Tak się da? - nie rozumiał chłopak.
- Jeśli władcy jednogłośnie podejmą taką decyzję to tak. Oprócz tego zostałam wygnana z Zamkniętego kosmosu, ale w sumie i tak nie chciałam tam zostać.
- Co to dokładnie znaczy? - dopytywał.
- Mniej więcej tyle, że nie jestem już Aiko Luną Ruelle puer Solare, tylko Luna Caligari puer Lunare. Czyli tłumacząc jeszcze prościej, Luna Nieznana, dziecko księżyca.
Herbata w końcu stała się zdatna do picia.
- Jak sobie radziłaś przez te wszystkie lata? - zainteresował się. - Wiesz, w końcu byłaś jeszcze dzieckiem…
- Poznałam przyjaciela i jakoś tak we dwójkę sobie radziliśmy.
Spojrzała w okno. Po niebie przeleciał niewielki statek.
- Spodziewasz się jeszcze jakiś gości? - zapytała.
- Nie, tylko niedaleko stąd jest jakaś mała baza tych co mają symbol słońca. Nie martw się, oni raczej nie przekraczają gór. - wyjaśnił, ale dziewczyna i tak zerwała się z miejsca.
Zostawiła statek na pustyni, a ludzie z Kyry byki wścibscy.

LunaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz