Rozdział 21

1 0 0
                                    

Luna siedziała w świetlicy statku. Patrzyła jak dorośli grali w “nigdy przenigdy”. Sama siedziała na uboczu. Większość osób była już co najmniej wstawiona, Meir musiał na chwilę wyjść.
- Hej, a ty z nami nie zagrasz? - zapytał Orion.
- Nie. - odpowiedziała.
- No chodź, nie wstydź się. - wstał i lekko chwiejnym krokiem do niej podszedł. Wstała, cofnęła się do wyjścia.
- Jestem nieletnia.
- Ja zacząłem pić jak miałem jedenaście lat, wątpię żebyś miała mniej. - podszedł zdecydowanie za blisko.
Popchnęła go. Tylko się zaśmiał. O mało na nią nie upadł, ale wtedy Meir złapał go za ramiona i odciągnął na bok.
- Ona ma trzynaście lat debilu. - syknął i podszedł do dziewczyny. - Nic ci nie jest?
- Mi nie, ale on już chyba dzisiaj trochę przesadził.

☆☆☆

- Jak chcesz się bić to lepiej naucz się jak to robić. - powiedział Meir zaciskając jej dłoń w pięść. - Pięść jest ważna żebyś nie połamała sobie palców.
Luna słuchała go z uwagą obserwując każdy ruch.
- I ruch powinien iść w tą stronę. - pociągnął jej ręką po skosie, tak że gdyby naprawdę chciała go uderzyć to trafiłaby w szczękę. - Spróbuj.
Przez chwilę się wahała, ale potem uderzyła. Zdecydowanie za słabo.
- Nie bój się. - zachęcił.
- Nie chcę ci zrobić krzywdy.
- Nie zrobisz.
Zamachnęła się jeszcze raz. Tym razem znacznie mocniej.
Nie trafiła w szczękę tylko w nos. Polała się krew.
- Przepraszam! - pisnęła Luna.
- Bardzo ładnie. - powiedział wycierając krew chusteczką.
- Chyba ci go złamałam.
- W trakcie bójek zrobisz to mnóstwo razy. Jak ktoś będzie chciał cię zabić to tez będziesz go przepraszać za złamany nos?
- Ty nie chcesz mnie zabić. - zauważyła.
- Tak, ale na kimś musisz ćwiczyć.

☆☆☆

Malina i jej przyjaciel nie potrafili kierować statkiem, dlatego rozbili się na jakieś zupełnie obcej planecie. Na szczęście nie odnieśli poważnych obrażeń. Szli sami, przerażeni. Oboje nie pamiętali jak to jest w spokoju spacerować zwyczajną ulicą. Było tu mnóstwo ludzi. Dzieci były przestraszone, ale ciekawość zagłuszała strach.
Czar prysł kiedy rozległ się pierwszy strzał. Oboje zamarli. Ludzie uciekali, a dwójka dzieciaków cały czas stała w miejscu.
Ludzie z bronią szli ulicą prosto w ich kierunku. Dwie osoby nagle poderwały dzieci do góry i odciągnęły na bok.
Wybawcy mieli na sobie żółte mundury.

☆☆☆

Ludzie w żółtych mundurach zaopiekowali się dziećmi. Zabrali je na statek, dali herbatę i koce.
Chłopiec i Malina siedzieli w kuchni. Strażniczka stała przy drzwiach.
- Myślisz, że Meir nas znajdzie? - zapytał chłopiec.
- Mam nadzieję, że tak. Przecież obiecał. - odpowiedziała najpewniejszym tonem na jaki ją było stać. Meir zawsze dotrzymywał słowa. Ona była starsza, dlatego musiała zadbać i o siebie i o chłopca.

☆☆☆

- Co robisz? - zapytała Zwycięstwo zaglądając do pomieszczenia w centrum medycznym. Nie była to sala chorych, tylko laboratorium.
Alexander siedział przy stole i nad czymś pracował.
- To projekt jednego mojego znajomego. Tr opatrunki miały leczyć rany w kilka godzin, ale póki co tylko pogarszały obrażenia. - powiedziała i usiadła obok niego.
- Powiedz mu, że patrunki rozrywały rany, bo elementy, które miały je zszyć, były włożone i zaplanowane na odwrót. - wyjaśnił chłopak dokręcając kolejną śrubkę.
- Nie mogę, bo się wykrwawił. Jego prototyp pogłębił ranę i rozerwał tętnice. - wyjawiła. - Powinieneś to zostawić. Wszyscy boją się tego użyć. Lepiej trochę pocierpieć niż ryzykować.
- Nikomu nie przeszkadzam, a mogę dokonać przełomu. - zauważył uważnie oglądając to co już zbudował.
- Lubisz to robić? - zainteresowała się. - Majsterkowanie sprawia ci przyjemność?
- Jestem naukowcem, nie mechanikiem, ale tak. Daje mi to satysfakcję, zwłaszcza jeśli wiem, że mi się uda.
- A jak nie jesteś pewny wyniku? Czy może zawsze wierzysz w sukces?
- Jestem stuprocentowym ateistą. Nie wierzę w nic czego nie można udowodnić nauką.
- Dlaczego? - zmartwiła się.
- Jak ostatnim razem próbowałem wierzyć w cuda to moi przyjaciele zginęli. - wyznał. Czemu mówił jej takie rzeczy? - Zachorowali na nieuleczalną chorobę. Próbowałem znaleźć lek, ale nawaliłem.
- Znalezienie lekarstwa to nie jest cud, tylko ciężka praca. A ty jesteś młody, wielu bardziej doświadczonych od ciebie nie dałoby rady.

☆☆☆

Kya Lynn był cudownym człowiekiem. Jak tylko usłyszał o dwójce ocalonych dzieci od razu postanowił osobiście się nimi zaopiekować.
W ogrodzie Malina pierwszy raz zobaczyła rośliny. W większości były zielone, ale kolorowe kwiaty budziły w niej największy zachwyt. Miały różne kształty, rozmiary i zapachy. Malinę zachwycała też struktura. Siedziała na kocu obok chłopca. Dotykała źdźbła trawy, kilka nawet wyrwała. Po rozerwaniu z rośliny jej palce były brudne od zielonego barwnika. Po odkryciu tego faktu już więcej nie rwała trawy.
Czy rośliny krwawiły na zielono?
Dziewczynka doskonale wiedziała jak wygląda krwistoczerwony. Teraz chyba właśnie poznała krwistozielony.
Chłopiec siedział obok niej, ale zachwycał się czymś zupełnie innym nowym odkryciem. Z uwagą łączył ze sobą kolejne plastikowe klocki. W pudełku oprócz klocków były jeszcze instrukcje, ale póki co nie używał ich. Po prostu zachwycał się swobodą.

☆☆☆

W lewej części statku panowała noc. Korytarze łączące obie połowy były połączone korytarzami. Rzadko ktoś nimi przechodził. Dlatego mało kto oglądał dowód na absurdalność czasu. W końcu połowa korytarza była oświetlona, a połowa skryta w ciemności. Granica dnia i nocy byĺa wyznaczona jak od linijki.
Meir siedział na granicy, ukryty w ciemności. Jego przyspieszony oddech i szloch były niesione przez echo.
Luna słyszała te dźwięki już z daleka.
- Meir? - zapytała stając niedaleko niego. Nie odezwał się. Kucnęła i wyciągnęła rękę. - Wymień pięć rzeczy, które możesz zobaczyć.
- Nic nie widzę. - odpowiedział.
- A teraz? - przeszła na jasną stronę.
- Ty. - wziął głęboki oddech. - Twoje włosy. Twoje buty. Twoje oczy. Twoja twarz.
- A teraz powiedz mi co słyszysz.
- Ciebie i swój oddech.
- A drżenie statku i bicie serca? Wali ci tak mocno, że nawet ja to słyszę. - uśmiechnęła się usiadła obok niego.
- Nie każdy ma tak dobry słuch jak ty. - zaśmiał się uspokajając oddech. - Jest środek nocy, czemu nie śpisz?
- Tu gdzie stoję jest środek dnia. - uśmiechnęła się i po chwili spoważniała. - A tak na poważnie to przeszłość? A ty?
- Też przeszłość.
Siedzieli tam bardzo długo aż w końcu zasnęli.

☆☆☆

Malina stwierdziła, że nie lubi nocy. Potwory wtedy wychodziły ze wszystkich swoich kryjówek. Dziewczynka siedziała w łóżku przy zapalonej lampce. Niezdarnie dziergała na szydełku bliżej niezidentyfikowany przedmiot. Szydełkowanie relaksowało ja tak jak chłopca klocki. Była zupełnie sama w wygodnym łóżku w pokoju wypełnionym zabawkami. Mimo to cały czas miała wrażenie, że podłogę pokrywa kałuża krwi, mimo że był tam tylko pluszowy dywan. Była bezpieczna, ale czuła niepokój.
Ciągle miała wrażenie, że ktoś zaraz wejdzie do pokoju i zacznie strzelać.
W końcu usłyszała pukanie do drzwi.
- Proszę! - chyba to powinno się mówić, kiedy chce się pozwolić komuś wejść na swoja prywatną przestrzeń.
Drzwi uchyliły się, chłopiec nieśmiało wszedł do środka.
- Nie mogę zasnąć. - wyznał.
- Ja też, chodź. - zachęciła i odsunęła kołdrę, żeby chłopiec mógł położyć się obok niej. Przykryła ich po sama szyje. - Ciepło ci?
W ich więzieniu zawsze było bardzo zimno. Zły pan oszczędzał na ogrzewaniu.
- Tak. - po jego policzkach popłynęły łzy. - Myślisz, że Meir po nas przyjdzie?
- Na pewno. Przecież obiecał.
Trzymała się tej myśli jak kotwicy.

☆☆☆

Lana Moriar nienawidziła Otwartego kosmosu. Miała tu bardzo dużo pracy. Zbierała dusze machinalnie. Rzadko miała czas żeby naprawdę zaopiekować się każdą duszą. W wielu rzeczywistościach była psychologiem dla wielu postaci. Jako dziecko zawsze chciała być psychologiem. Rozmawiała z każdym. Z tymi, którzy po długim życiu byli gotowi na jej przyjście, lub przez swój młody wiek nie rozumieli swojej sytuacji. Była przy tych, dla których była okrutnym fatum i tych, którzy wierzyli, że przyniesie im ulgę w cierpieniu. Lana kiedyś bardzo cierpiała. Jej rola była darem od Wszechświata. Sama o to prosiła.
Lubiła oba swoje oblicza. To piękne przypominało jej, że kiedyś była człowiekiem. Brzydkie pokazywało jej prawdziwa naturę.
Jako młoda kobieta siedziała na krawężniku na jednej z planet w Otwartym kosmosie. To był długi dzień. Zebrała wyjątkowo wiele żyć. Nawet więcej niż wtedy, kiedy ten szaleniec zniszczył Koziorożca.
Lana płakała. Łzy płynęły po jej bladej twarzy.
- Hej. - Sky usiadło obok niej. Było przygaszone. Jak dawne ono.
W końcu w pierwszym życiu to ono było ponure, a ona radosna.
- Mam dość. - wyznała.
- Wiem, rozumiem. - Sky objęło ją ramieniem i pocałowało ją w policzek. - Ale kto jak nie my?
W końcu Życie i Śmierć przeżyli już każdy pomysł Wszechświata.

LunaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz