13. Dystrykt 5 - Konsorcjum [tw]

146 18 75
                                    

Gdy tylko Sara opuściła mostek, Holger podszedł do paneli sterujących i spojrzał na widok rozciągający się za oknem. Tuż nad horyzontem ledwie widoczny zarys miasta z każdą minutą stawał się coraz bardziej wyraźny. W rozmazanej plamie mógł już rozróżnić niektóre budynki, w tym największy i najbardziej okazały gmach, górujący nad 5-tym Dystryktem, niczym posępny strażnik- siedziba Konsorcjum. Odruchowo powiódł wzrokiem szukając pozostałości Instytutu Bioinżynierii, choć wiedział, że dawno zniszczony i opuszczony budynek, znajdujący się obecnie poza strefą graniczną nie będzie widoczny. Mimo tego odczuł nieprzyjemny dreszcz i automatycznie zacisnął pięści. Najwyraźniej te emocje będą mu towarzyszyły już zawsze. Jedne z niewielu jakie mu pozostały.

Czasem zastanawiał się, ile historii zostało zapomnianych wraz z zamknięciem Instytutu czternaście lat temu. Wiedział, że był jednym z ostatnich lub nawet ostatnim pacjentem. Nie, nie pacjentem - obiektem. Żadna z tych historii nie miała szczęśliwego zakończenia. Jego wyróżniała się jedynie tym, że miała ciąg dalszy. 

Popełnił błąd podpisując zgodę na eksperymentalną terapię. Podpisałby wszystko, byle tylko odzyskać pełną sprawność w rękach. A oni oferowali znacznie więcej - własny okręt. Pierwsze dni były do zniesienia. Większość czasu znajdował się pod narkozą. Niewiele go też wtedy interesowało. Chciał, żeby po prostu zrobili swoje i go wypuścili. Czas, który spędzał w miarę przytomnie wykorzystywał na patrzenie w sufit. Codziennie też pytał o nią. Za każdym razem dostawał są samą odpowiedź - na tym etapie kontakty są wykluczone. Raz dziennie przychodził ktoś, kto sprawdzał rezultaty zabiegów za pomocą wymyślnych instrumentów medycznych, odruchy, czas reakcji. Po kilku dniach zorientował się, że coś jest nie tak. Słyszał ich rozmowy przyciszonym głosem, chociaż pod ciągłym wpływem leków niewiele rozumiał. Najpierw odstawili mu narkozę. To jeszcze nie było najgorsze. Patrzenie jak eksperymentują z jego ciałem, z jego układem nerwowym nie było przyjemne, ale było bezbolesne. To jednak nie wystarczyło, więc pozbawili go też znieczulenia. I wtedy zaczął się koszmar. Kolejne dni, a może tygodnie były pasmem niekończącej się męki. Z początku myślał, że jest w stanie to wytrzymać. Po kilku sesjach, po ciągnących się w nieskończoność godzinach, gdy ból nie do zniesienia wydawał się rozrywać jego ciało na atomy, zdecydował, że nie może tego kontynuować. Zażądał, żeby przestali. Decyzja jednak już dawno nie należała do niego. Jedyne co się zmieniło, to że został unieruchomiony pasami, już nie tylko podczas zabiegów, choć i tak nie byłby w stanie ruszyć się o własnych siłach. Z czasem zaczął błagać, żeby przestali, potem, żeby przestali chociaż na chwilę. Gdy stracił nadzieję, pozostało mu tylko szeptanie jej imienia. Aż któregoś dnia twarz testującego podczas rutynowej kontroli rozjaśniła się z zadowoleniem. Tym razem wszystkie analizy wykonał dwukrotnie, niezwykle skrupulatnie. 

Zabrali go ostatni raz, uśpili, a gdy się ocknął nie tylko czuł ręce, mógł je zobaczyć. Ale nie były to implanty, jakich się spodziewał, zamiast tego tam, gdzie kiedyś znajdowały się jego przedramiona i dłonie, miał teraz zimne, skomplikowane metaliczne mechanizmy, jedynie kształtem przypominające ludzie kończyny. Nie był też w stanie ich w pełni kontrolować. Nie chciał ich, czuł, że nie należą do niego, jakby przyszyli mu części martwej maszyny. Ale nie miał już siły protestować. I tak by go nie wypuścili. Był obiektem, a obiekt nie miał tam żadnych praw. Kolejne tygodnie spędził na mozolnej nauce panowania nad nimi. Było to znacznie bardziej skomplikowane niż władanie normalnymi rękami. Nie tylko musiał nauczyć się nimi poruszać, musiał też opanować funkcjonalności związane ze sterowaniem statkiem. Wyglądało na to, że w końcu rzeczywiście go dostanie. Swój własny okręt powietrzny klasy Zero, gorzkie spełnienie ambicji. 

Po jakimś czasie pozwolili mu się zobaczyć z Anabelle. Siedział wtedy w sali rehabilitacyjnej i wykonywał serie żmudnych ćwiczeń. Gdy weszła i go zobaczyła podbiegła do niego, a jej piękne, zielone oczy pełne były łez. Tak bardzo za nią tęsknił i przez krótką chwilę miał nadzieję, że ona pomoże mu zapomnieć. Już wszystko będzie dobrze. Jednak zanim zdąży ją przytulić i pocałować, czy nawet dotknąć, ona gwałtownie zatrzymała się niemal metr przed nim a jej wzrok powędrował się w stronę metalicznych mechanizmów. Natychmiast zobaczył zmiany na jej twarzy. Najpierw przerażenie, które powoli ustąpiło grymasowi obrzydzenia, by skończyć się współczuciem. Każda z tych emocji zadała mu ból. Wtedy jeszcze miał nadzieję, że będą w stanie to przepracować, że przecież to tylko ręce. I nie mógł powiedzieć, żeby ona nie próbowała. Widział na jej twarzy, jak ze sobą walczy, ale dla niej już nigdy nie będzie kompletny. Gdy próbował dotknąć choćby jej dłoni, ona odruchowo ją cofała. Przychodziła do niego coraz rzadziej, aż któregoś dnia, zamiast Anabelle przyszła pielęgniarka, która przyniosła mu kopertę z  jednym słowem wypisanym jej nieskazitelnym pismem: "przepraszam". Nie musiał zaglądać do środka, by domyślić się, że jest tam ślubna obrączka. Zmiął kopertę i wyrzucił do kosza.

Dzieci Eteru [czeka na remont]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz