28. Spotkanie

90 15 67
                                    

Drobna postać siedziała na sporej skrzyni narzędziowej, ustawionej pod jedną ze ścian, skąd mogła obserwować większość ogromnego pomieszczenia. Przyszła zdecydowanie za wcześnie i teraz marzła w wychłodzonej hali, pomimo, że miała na sobie skórzaną kurtkę, a pod spodem ciepły sweter. Próbowała rozgrzać się chuchając w dłonie, przy każdym wydechu z jej ust unosi się delikatna mgiełka pary. Przypuszczała, że o tej porze roku w dystrykcie będzie równie chłodno. Obecnie, pod koniec października średnia temperatura nie powinna przekraczać 10-12 stopni Celsjusza. Do jedenastej pozostało już tylko kilka minut. Zatopiona w myślach z obojętnością obserwowała jak w hangarze krzątają się pojedyncze osoby. Rosły, brodaty technik sprawdzał stan jednej z maszyn, dwóch innych wojskowych wnosiło ładunki do luku mniejszej jednostki. W przeszklonych pomieszczeniach kontroli lotu kręciło się zaledwie kilka osób.

Męczyło ją poczucie winy. Będzie musiała przyznać, że zostanie tu dłużej niż by mogła, a wiedziała, że nie jest bezpieczna, że wciąż sporo ryzykuje. Rozmowa o Wave'ie, którego nie chciała nazywać ojcem nawet w myślach, też przypuszczalnie nie będzie należała do łatwych. Obawiała się, że jej brat wykaże większy entuzjazm w tym temacie i nie mogła go winić. To nie na nim ciążyła odpowiedzialność przez te lata. Do tego widmo konfliktu zbrojnego. W głowie zdążyła przemyśleć wiele różnych scenariuszy rozmowy z Chasem, choć nie była pewna, czy próbuje przekonać swojego brata, czy samą siebie. Już wcześniej zamierzała o tym wszystkim napisać w liście, ale przez niedorzeczną cenzurę narzuconą przez Komandora ich korespondencja w zasadzie stanowiła zlepek nic nie znaczących informacji i pozdrowień.

- Nie wyglądasz zbyt radośnie Fowler – Thorsten podszedł do niej raźnym krokiem wyrywając ją z zamyślenia. Nie uszedł jej uwadze fakt, że mężczyzna ubrany był tym razem dość nieformalnie. Miał na sobie ciemnozieloną, nylonową kurtkę lotniczą pozbawioną wojskowych oznaczeń. Zapewne miał do załatwienia coś, co wymagało nierzucania się w oczy – martwi cię sam przelot, czy to, że będziesz musiała znosić moje towarzystwo przez godzinę?

- Przez dwie, mam nadzieję, że nie zapomni mnie Pan wziąć z powrotem?

- Nie sądziłem, że aż tak polubisz to miejsce - zapraszającym gestem ręki wskazał jedną z maszyn, drugą pomógł jej zejść na podłogę.

- Proszę mi wierzyć, że mnie też nie przestaje to dziwić - westchnęła.

Lot tym razem był zdecydowanie przyjemniejszy. Większość czasu sunęli leniwie ponad równinami, do których jednostajnego krajobrazu zdążyła przywyknąć w ciągu ostatnich tygodni. Przyciemnione szyby w kabinie wraz z błękitnym, rozproszonym światłem emitowanym przez panele kontrolne dodatkowo potęgowały uczucie monotonii. Sara zdawała sobie sprawę, że widziała jedynie fragment kontynentu, a w zasadzie tego co z niego zostało. Porucznik, który od latał od wielu lat musiał widzieć dużo więcej.

- Czy cała Ziemia tak wygląda? - zapytała znudzona przeszukując widnokrąg w poszukiwaniu jakiegokolwiek urozmaicenia. Za oknem zmieniało się jedynie ukształtowanie terenu, z niewielkimi wzniesieniami i dolinami, tu i ówdzie oraz kolor pyłu, który przybierał odcień od prawie czarnego do jasnobrązowego lub nawet żółtego.

- O ile mi wiadomo. Ale nie widziałem całej. Polis leżą na terenie, który zajmuje może jedną dwudziestą powierzchni planety. Statki w teorii poruszają się nad sektorami, ale one też się z czasem zmieniają, więc tą część znam całkiem nieźle. Ale to tylko fragment, gdzie warunki są na tyle sprzyjające, żeby w ogóle dało się żyć.

- A dalej, co z resztą powierzchni? - zaciekawiła się.

- Tereny, na których przeżycie jest wykluczone, nawet przy zastosowaniu modyfikacji atmosfery. Nikt się tam nie zapuszcza. Na Bezbrzeżu jesteś w stanie przeżyć w skafandrze. Są miejsca, gdzie nawet to nie jest możliwe.

Dzieci Eteru [czeka na remont]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz