falling too deep – so can you catch me?
Nina nie potrafiła znaleźć dla siebie miejsca – kręciła się ulicami Los Angeles, aż w końcu dotarła do mniej zatłoczonego baru i takim oto cudownym akcentem doszło do początku końca. Zamawiała kolejne drinki składające się na colę i wódkę, nie bawiąc się w te kolorowe, którymi i tak nigdy by się nie upiła. Musiała wyglądać doprawdy żałośnie, kiedy opróżniała kolejne szklanki, a w kącikach oczu gromadziły się łzy, ale chyba nie potrafiła inaczej. Po czwartej kolejce łzy odnalazły ujście, znacząc mokre ścieżki na policzkach, płynąc razem z mocnym makijażem. Już nie dbała, że mężczyźni spoglądali na nią ukradkiem, zastanawiając się, co robiła w takim miejscu. Z kolejnymi łykami stawała się coraz bardziej obojętna.
Jej matce znowu się udało. Nina prychnęła, sama do siebie, zwracając uwagę dwóch mężczyzn, siedzących za nią. Ta kobieta pewnego dnia wprowadzi ją do grobu. Próbując się jakoś znieczulić i zapomnieć o felernym popołudniu pozwalała sobie na coraz więcej.
Po kolejnych drinkach było z nią dużo gorzej – zamarzyła o powrocie do mieszkania, o zimnym prysznicu i wsunięciu się w ciepłą pościel. Gdyby to było takie proste, pewnie by to zrobiła, ale miała drobny problem logistyczny. Nie miała najmniejszego pojęcia w jakiej części Los Angeles się znajdowała.
- Bez paniki, Nina. Zadzwonisz do Peyton, Peyton na pewno cię znajdzie – wymamrotała sama do siebie, znajdując telefon w torebce. Po kilkunastu próbach okazało się jednak, że współlokatorka musiała mieć plany na wieczór, bo nie odbierała. – Cholerka. No nic, może Jill mi pomoże.
Pijani ludzie zawsze byli zabawni – Nina wielokrotnie próbowała się dodzwonić do przyjaciółki z redakcji, ale ta także nie odbierała. I w tym momencie Carter miała problem. Duży problem. Mamrocząc pod nosem kolejne wiązanki przekleństw próbowała się jeszcze dodzwonić do chłopaka Peyton, do Sally... jak jeden mąż, żaden z jej znajomych nie odbierał.
Kolejne minuty upływały, stan Niny pogarszał się z każdą kolejną chwilą, mroczki pojawiające się przed oczami dobrze nie wróżyły, a musiała jakoś dotrzeć do mieszkania. Pozostała jej jedna alternatywa, z której bardzo nie chciała korzystać. Tym razem modliła się, żeby przyszły rozmówca zwyczajnie nie odebrał...
Głośny dźwięk telefonu przerwał ciszę panującą w pomieszczeniu. Luke niechętnie podniósł głowę i wymacał niewielkie urządzenie na szafce nocnej. Głośność byłaby w stanie postawić na nogi umarłego, a dla nastolatka, który często zostawiał telefon w rozmaitych pomieszczeniach, była niesamowicie przydatna w jego zlokalizowaniu.
Przetarł zmęczone oczy i, nie spoglądając na wyświetlacz, odebrał. Miał nadzieję, że to nie był żaden z jego znajomych, który przypadkiem zapomniał o istnieniu stref czasowych.
- Halo?
- Luke, dzięki Bogu, odebrałeś. – Przerażony głos Niny natychmiast sprawił, że podniósł się do pozycji siedzącej. Miał wrażenie, jakby płakała, ale wolał nie wyciągać pochopnych wniosków. – Tu jest tak strasznie, ulica jest ciemna i nikt nie odbiera. Nie wiem co robić...
Mógł jedynie cicho westchnąć i wysunąć się z łóżka. Dochodziła trzecia dwadzieścia - zapowiadało się na długą i intensywną noc.
- Uspokój się i powiedz mi, gdzie jesteś... - wymamrotał, chwytając ubrania rzucone na krzesło. – Jakaś nazwa baru, ulicy? Cokolwiek.
Nina zaśmiała się maniakalnie, co nie było dobrym znakiem. Znalezienie blondynki będzie przypominało szukanie igły w stogu siana. Możliwe, że nawet trudniejsze. Barów w Los Angeles było setki, o ile nie tysiące.

CZYTASZ
exposed / lrh
Fanfictionpadła ofiarą zakładu, jednak żaden z nich nie wiedział, że ten zakład obróci się przeciwko nim. © niezgodna 2015