XIV

32 4 1
                                    

Chodziłem od drzwi do okna i z powrotem. Starałem się utrzymywać jak najszybsze tempo. Nie obchodziło mnie, czy słychać moje kroki na dole czy nie.

Niebo było już ciemne od kilku godzin. Zgiąłem kolejny dziewiąty palec. Zostało już tylko sto kroków do pełnych 18 tysięcy.

Dasz radę.

Nie zatrzymując się, spojrzałem zmęczonym wzrokiem na kartkę, gdzie po każdym tysiącu kroków zostawiałem jedną pionową kreskę. Następnie mój wzrok przeniósł się na zegarek. Duża wskazówka znajdowała się na dziesiątce.

Wciąż chodząc zacząłem szykować rzeczy do kąpieli. Spod kołdry wyciągnąłem białą koszulkę i czarny dres. Przerzuciłem ubrania przez ramię.

Siedemdziesiąt trzy, siedemdziesiąt cztery...

Na chwilę zatrzymałem się przy szafie, żeby wyciągnąć czystą bieliznę. Przeszedłem jeszcze dwa razy od drzwi do okna. W końcu mogłem się zatrzymać. Wyszedłem z pokoju. Gdy tylko stanąłem na korytarzu, na przeciwko siebie zobaczyłem mamę.

Miała całe wilgotne ramiona, a z mokrych kosmyków kapała woda. Teraz jej włosy wyglądały na jeszcze cieńsze i bardziej wyniszczone. Uniosła lekko głowę, by spojrzeć na moją twarz. Jej oczy były zaczerwienione i wilgotne. Powoli uniosła dłoń i oparła ją na moim policzku. Pogładziła go kciukiem, kręcąc przy tym głową.

- co ty ze sobą robisz synku? -

Szybko zabrała rękę, po czym odwróciła się. Poszła do sypialni, zamykając za sobą drzwi. Usłyszałem ciche łkanie z jej pokoju. Przez chwilę stałem jeszcze w korytarzu, aż postanowiłem jednak pójść do łazienki.


°°°

Zaspany przetarłem oczy. Wyciągnąłem rękę po telefon. Dwadzieścia po ósmej. Jęknąłem przekręcając się na drugi bok. Poczułem burczenie w brzuchu. Mocniej okryłem się kołdrą. Było zimno. Jak zawsze.

Wsunąłem jedną dłoń pod koszulkę. Najpierw położyłem ją na żebrach. Wyraźnie je czułem. Przesunąłem dłoń delikatnie w kierunku pleców. Tam też wszystkie były wyczuwalne. Zjechałem niżej, aż do bioder. Z obu stron wyczuwalne były kości. Uśmiechnąłem się. Zacząłem palcami rysować wokół wystających punktów kostnych, a moja satysfakcja rosła z każdym ruchem. Wsunałem rękę w spodnie docierając na boczną stronę uda. Tu też wystawał kawałek kości. Cudownie uczucie móc ją dotknąć.

Usiadłem na łóżku z uśmiechem na ustach. Nie jest tak źle po wczoraj.

Spokojnie, te lody jeszcze wejdą Ci w uda, albo w brzuch grubasie.

To była tylko jedna gałka.

Dziś nic nie jesz.

Nic dziś nie zjem, nie zepsujemy tego.

Podszedłem do szafy. Wyciągnąłem z niej czarne, luźne dresy, białą bluzkę z długim rękawem i dwie pary skarpetek. Na zewnątrz było zdecydowanie za zimno na jedną parę. Chociaż słońce oświetlało powoli zieleniące się pola, byłem pewny, że nie daje ono jeszcze zbyt dużo ciepła.

Ubrałem się, wziąłem plecak i zszedłem na dół. Mama siedziała przy stole z laptopem. Co dziwne, nie stał tam żaden talerz ze śniadaniem dla mnie.

- cześć - powiedziałem niepewnie, stając na ostatnim stopniu.

Uniosła wzrok znad komputera. Jej oczy były czerwone i opuchnięte.

- cześć - odpowiedziała zmęczonym głosem.

Skierowałem się do kuchni. Wyjąłem starą szklankę z Kubusiem Puchatkiem i bidon. Do obu nalałem wody. Pijąc przyjrzałem się leżącym na blacie papierowym torbom. Unoszący się z nich zapach był boski.

AmaryllisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz