VI

49 7 1
                                    

TW

Wstałem dużo wcześniej niż zwykle. Od razu zabrałem się za przeszukiwanie pokoju. Od czasu, gdy tu trafiłem, nie czułem potrzeby dowiedzenia się, gdzie leżą wszystkie rzeczy.

Mama sama przeprowadziła mnie do tego pokoju i domu, podczas gdy ja siedziałem, lub raczej leżałem w szpitalu.

Zacząłem od małej szafki nocnej, znajdującej się między łóżkiem, a drzwiami. Odsunąłem szufladę, jednak w środku było tylko opakowanie chusteczek. Zasunąłem szufladę z trzaskiem, nie zwracając uwagi na wczesną godzinę.

Następnie wziąłem się za półki, wiszące nad łóżkiem. Między dziesiątkami kolorowych książek stały puchary i doniczki z jakimiś roślinami, ustawione przez mamę. Prawdopodobnie chciała tym zapewnić pozytywną aurę dla mojego pokoju.

Parsknąłem pod nosem. Zacząłem po kolei zrzucać wszystkie książki na podłogę. Każda lądowała w innym miejscu, tworząc przy tym nieprzyjemny hałas.

Już miałem wypuścić z ręki kolejną książkę, gdy spojrzałem na jej okładkę. Na zielonej trawie, wśród licznych stokrotek, rozłożony był biały koc w czerwoną kratkę. Na nim leżały dwie osoby. Dziewczynka - w niebieskiej sukience i podkolanówkach tego samego koloru, oraz chłopiec w długich spodniach i białej koszuli. Twarze dzieci zwrócone były ku sobie z uśmiechem.

Przejechałem dłonią po okładce. To była nasza książka. Przyniosła ją na drugie spotkanie i zaczęła czytać. Od tamtej pory czytaliśmy ją regularnie.

Otworzyłem na losowej stronie.

''Szczerze? Gdzieś głęboko w sercu kryłam nadzieję, że jednak mnie nie zostawisz''. Obok dopisane przeze mnie ołówkiem, nieco pokracznymi literami ''nie zostawię''. Pamiętam jak wtedy się do mnie uśmiechnęła. Jej oczy aż lśniły z radości. Radości, która po krótkiej chwili zamieniła się w smutek.

Zamknąłem książkę i odłożyłem z powrotem na półkę.

Tym razem przeniosłem się do biurka. Wysuwałem kolejno szuflady i przegrzebywałem je, mając nadzieję, że ujrzę pierścień między stertą papierów.

Lecz tam również go nie znalazłem. Wyszedłem z pokoju z zamiarem zejścia do garażu. Na korytarzu natknąłem się na mamę.

Zawiązywała pasek, granatowego, satynowago szlafroka. Każdy z jej włosów odstawał w inną stronę, a mina była nie wyraźna.

- co Ty robisz tak wcześnie Natan? - spytała ze zdziwieniem.

- gdzie są rzeczy, które musiałem Ci oddać gdy przyjęli mnie do szpitala? -

- jakie rzeczy, przecież sama Cię spakowałam i mogłeś zostawić walizkę. Oddałeś mi jedynie telefon i... - urwała, najwyraźniej orientując się, że nie chciała tego mówić.

- telefon i pierścień. Gdzie jest pierścień? -

Spojrzała na mnie z niezadowoleniem.

- nie pamiętam, to nie jest teraz ważne, idź jeszcze spać -

- gdzie jest mój pierścień? - tym razem mówiłem powoli z dużym naciskiem na każde słowo.

Skrzyżowała ręce. Popatrzyła na podłogę, kręcąc ustami. Zawsze tak robiła, kiedy myślała nad czymś.

- poczekaj - powiedziała w końcu, aby po chwili zniknąć za drzwiami swojej sypialni.

Szybko jednak wróciła i wyciągnęła w moją stronę dłoń. Na środku jej małej rączki leżał srebrny pierścień z wyciętym motylem.

AmaryllisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz