Beatrice
O piątej wychodzimy z apartamentu biznesmena, w którym panowała przerażająca cisza. W windzie spoglądamy na siebie, jednak nic nie mówimy.
Po drodze do naszego wieżowca wstępujemy na śniadanie, gdzie nadal się do siebie nie odzywamy.
To przyjemne.
***
Po południu zastaję dziwny widok w kuchni. A mianowicie mężczyznę z nagim torsem i w krótkich spodenkach na tyłku. Kładzie dwie małe miski na wyspie kuchennej, a po chwili jedną dużą, pełną małż. W tym samym miejscu stoi już dzban z wodą, dwie szklanki, butelka z białym winem i dwa kieliszki zapełnione do połowy. Vito woli czerwone, a jednak postanowił się skusić.
– Nie gadaj nawet, że sam to zrobiłeś! – unoszę palec ostrzegawczo, podejrzanie spoglądając na muszle. – Ktoś tu był? Zamówiłeś to?
Mężczyzna siada na krześle, po czym wskazuje na drugie, stojące obok.
– Nieco się z tym męczyłem, ale wyszło. Powinno być zjadliwe.
Małże się pootwierały, więc możliwe. Natomiast, jeśli do godziny zacznie boleć mnie brzuch i będzie mi niedobrze, będę znać przyczynę całego zamieszania.
– Bym zapomniał – przesuwa dłonią po świeżym zaroście.
– Hm?
– Jest jeszcze sałatka – wyjaśnia.
Wstaje, wyraźnie zadowolony z siebie. Wyciąga z lodówki kolejną miskę, po czym z nią wraca. Jest w niej wiele sałaty, jeszcze więcej pomidorów, już mniej oliwek i sera fety, a później znów od groma oliwy z oliwek i octu balsamicznego.
Przynajmniej się starał.
Może mu wybaczę, jeśli obędzie się bez rewolucji w łazience.
Szczypcami stworzonymi do tego – choć z komplikacjami – nakłada nam na talerze po trochu. Zaczyna jedzenie od pomidorków koktajlowych, a ja od oliwek.
– Smakuje ci? – Vito nie spogląda na mnie, a zajmuje się nabijaniem fety.
– Nie zrobiłabym tego lepiej. Nawet nigdy nie uczono mnie gotowania. Może i w jakiś sposób zostałam wychowana na panią w domu, ale zawsze miałam być tą, której podaje się wszystko na tacy. Najlepiej złotej.
Nie odwraca głowy, jednak wzrok przekierowuje na mój profil.
– Widać. Całe szczęście, że masz kogoś takiego jak ja. Może zaczniemy tworzyć normalny związek? – jego słowa aż ociekają ironią.
Wypełniam szklankę wodą.
– Wiesz, jaka jest różnica między naszym związkiem, a większości na tym świecie?
Szatyn zatrzymuje widelec przed otworzonymi ustami. Unosi wysoko brwi i się prostuje. Z wbitym we mnie spojrzeniem wsadza jedzenie do buzi, ściąga zębami ze sztućca i przeżuwa.
Biorę łyk wody z cytryną, kładę łokieć na blacie stołu i opieram na pięści policzek. Gdy Vito kończy przeżuwać, zasysa wnętrze prawego policzka.
– Jaka? – nachyla się nad moją twarzą.
Jego zapach jest tak piękny, że chyba, kurwa, ukradnę te perfumy.
– Bea?
Chyba go nieco zaintrygowałam.
– Niektórzy mężczyźni zaczynają od zostawiania czerwonych serduszek z papieru na walentynki – wzruszam jakby nigdy nic ramionami.
– Nie dawałem ci niczego takiego.
Sięga po swój kieliszek. Gdy chce się z niego napić, to dla mnie idealny moment na ten tekst. Jego mina będzie bezcennym widokiem.
– O tym właśnie mówię. Ty praktycznie od razu zostawiłeś je w moim kalendarzyku. Niczym przyjaciele do łóżka.
Szatyn wypluwa ciecz. Wymieszana ze śliną ląduje wszędzie. Już nie tknę niczego, bo jest skażone. Fuj. I auć, bo będę głodna. Między innymi dlatego nie pozwalam mu się całować w usta. Może i nie ma chorób wenerycznych, ale i tak jest skażony.
– O kurwa mać – charczy, waląc się pięścią po klacie. – Ty jesteś jebnięta.
Kaszle, a ja zaczynam się śmiać jak pojebana. Jak niestabilna psychicznie wariatka. To niesamowite, ale aż prawie spadam z krzesła.
– Jesteś pewna, że Matteo był twoim biologicznym ojcem?
Dźgam go łokciem w bok.
– Niebywałe, co? – poprawiam włosy. – Ale tak, jestem pewna. Mama była wierna.
– To może podmienili cię w szpitalu? Nie zdziwiłoby mnie to.
Mężczyzna wstaje i podchodzi do płatu naprzeciw. Urywa kawałek ręczniczka papierowego i ciężko wzdycha. Odwraca się, a na widok narobionego syfu się wzdryga.
– Urodziłam się w domu. Jak mogłeś nie wiedzieć?! – wydzieram się, rozkładając ręce. – Powinieneś wiedzieć takie rzeczy!
– Nie drzyj się – palcami ściska nasadę nosa. – Coś obiło mi się o uszy. Możliwe, że pomyliłem cię z kochanką...
– Dupek – wypluwam z siebie zirytowana.
– Nadal będziesz uważać, że nie jesteś zazdrosna?
– Bo nie jestem. Po prostu dbam o to, co moje. A ty jesteś mój. Pamiętasz swoją reakcję, gdy wczoraj siedziałam na kolanach Richarda? – poruszam znacząco brwiami.
Czerwienieje. Tak, jak się spodziewałam.
– Lepiej nic już nie mów – wystawia przed siebie rękę, jakby chciał mnie zatrzymać.
– Widzisz? Chodzi o to, że oboje jesteśmy zaborczymi Włochami.
– To na pewno, Beatrice.
Zsuwam się z gracją, stając na prostych nogach. Odwracam się plecami do niego i zaczynam iść. Najbliższe godziny chcę spędzić w towarzystwie książki i muzyki w słuchawkach.
– Bea?
Wzdycham.
– Donie?
– Za dwa dni wracamy do Palermo. Wrócimy tu za jakieś półtora miesiąca, dobrze?
Aż hamuję gołymi stopami.
– Dlaczego nie rozkazujesz, a pytasz o moje zdanie? Doceniam to, ale wiesz, to dziwne.
Czuję, że się na mnie patrzy. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby na mój tyłek.
– Związek polega na partnerstwie. Przynajmniej tyle o tym wiem.
Podobno tak.
– Z chęcią za niedługo tu wrócę – mówię, znów idąc przed siebie.
Gdyby był normalnym mężczyzną, może bym się w nim zakochała. Gdybym była normalną kobietą, może bym się w nim zakochała. Oboje nie jesteśmy normalni. Myślę, że pod każdym względem.
CZYTASZ
NEW MAFIA DON
RomanceSycylia jest cudownym miejscem we Włoszech. Jest to wyspa na Morzu Śródziemnym, piękna i skryta. Rodziny Moretti i Toricielli coś o tym wiedzą. Zresztą... jak większa część świata. Mafia działa tam od lat, jest to dla niej istny raj - ciepły, z cudo...