Rozdział 29

266 11 2
                                    

Wróciłam właśnie od Mii, u której robiłyśmy prezentacje na chemię. Od dziwo miałam zarąbisty humor, nie wiedziałam dokładnie dla czego. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak potoczy się dzisiejszy wieczór.

Szłam korytarzem do swojego pokoju, jednak gdy tylko usłyszałam rozmowę bliźniaków z pokoju Jacoba, który swoją dogom ich nie zamknął. Zatrzymałam się, starając zachować się bezszelestnie.

Naprawdę nie chciałam podsłuchiwać. Jednak gdy tylko padło moje imię, ciekawość zwyciężyła.

-No ale o co chodzi? Spytał poirytowany Jackson.

-O co?! Przecież on jej wszystko odpuszcza. Traktuje ją ulgowo i pewnie tylko dlatego, że nie chciał jej przez te pierdolone 18 lat. Próbuje jej to wynagrodzić. Tylko nie wiem czemu. Czy tak źle miała ze swoją matką w stanach?!

Po słowach Jacksona, łzy napłynęły mi do oczu.

Czy on naprawdę tak myślał, że mam łatwiej bo przez całe życie myślałam, że nie mam ojca?

W każdym razie nie chciałam dłużej tego słuchać.

Odwróciłam się napięcie i zapłakana pognałam na dół, do wyjścia.

Ominęłam Merry, nawet się nie przy witając, ona tylko krzyknęła w moją stronę.

-Dokąd panienka tak leci? Jest już wieczór!

Jednak totalnie ją zignorowałam. Wypadłam z domu i pognałam do auta, którego jeszcze nikt na szczęście nie przeparkował. wyjęłam z kieszeni klucze do mojego auta, szybko się do niego wpakowałam. Napisałam ochronie by otworzyli bramę i wyjechałam, z piskiem opon.

Wiedziałam, że nie myślę trzeźwo. Wiedziałam też, że miałam zawsze mówić tacie kiedy wychodzę wieczorem by się nie martwił.

Tacie... pewnie go w ogóle nie obchodziłam tylko miał wyrzuty sumienia i to wszystko. Gdyby mama nigdy nie umarła, pewnie nigdy bym się o nim nie dowiedziała i może było by tak lepiej. Żyła bym sobie swoim spokojnym życiem, a oni swoim innym życiem.

Jechałam drogą rozwijając coraz to większą prędkość. Nie zastanawiałam się czy policja mnie zatrzyma, czy wpierdzielę się na drzewo. To wszystko nie miało znaczenia, nie miało kiedy czułam pod palcami kierownicę, sprzęgła pod butami i tą rosnącą adrenalinę.

Nic się nie liczyło. Oni, ja, nikt.

Jadąc zaczęłam się zastanawiać czy w tym pieprzonym Londynie są jakieś wyścigi samochodowe.

Tak dawno nie mogłam poczuć tej satysfakcji kiedy wyprzedasz innych i wygrywasz. Kiedy tłum wiwatuje i krzyczy. Gdy inni kierownicy wysiadają i są wkurzeni, a niektórzy mi gratulują.

Tylko jak dlo licha mam się dowiedzieć gdzie tu takie rzeczy się odbywają?

W każdym razie, zapisałam sobie w głowie, by jutro poszukać jakichkolwiek informacji.

Czas mijał, nie wiedziałam nawet jak daleko już odjechałam. Nie znałam tego terenu, wiedziałam tylko tyle, że od dobrych 5 minut gnam przez ciemny las.

-Kurwa! Krzyknęłam, gdy zobaczyłam, że paliwo zaczęło się kończyć.

Kiedy dostrzegłam kawałek ziemi, na który mogła bym na chwilę zjechać, zrobiłam to.

Zgasiłam silnik i opadłam na siedzenie. Miałam dość. Ciekawe czy gdyby ktoś, tej nocy, w tym lesie mnie zamordował i zakopał, to kogokolwiek by to interesowało? Czy któryś z braci by się martwił? Czy szukali by mnie? Czy zostawili sprawę i stwierdzili, że problem się sam rozwiązał?

This was never supposed to happen.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz