7. Keane "good-hearted" Bennett.

46 6 32
                                    

∆ Środa 21 sierpnia 2041

Jest środek nocy, kiedy dzwonek do drzwi budzi Adriana ze snu. Mężczyzna od dłuższego czasu śpi dość czujnie, dlatego otwiera oczy już po pierwszym razie. Podejrzewa, że ktoś z jakiegoś powodu pomylił domy, albo, że to jeden z wielu błąkających się po mieście niedobitków, którym odurzone umysły podpowiadają, że nocne zabawy w dzwonienie i uciekanie, są najlepszą formą rozrywki, jaką ludzkość kiedykolwiek wymyśliła. Ziewa więc tylko i z cichym mlaśnięciem obraca się nad drugi bok, tyłem do frontowej ściany budynku, jakby chciał pokazać przybyszowi w którym dokładnie miejscu ma jego głupie dowcipy. Ten jednak nie odpuszcza. Dzwonek rozlega się drugi raz, a później trzeci i czwarty, aż nieproszony gość, zapewne bardzo już zniecierpliwiony, zacznie energicznie pukać w drzwi. Na co dzień spokojny i ułożony Townley, teraz układa w głowie wiązankę przekleństw, jaką zamierza rzucić prosto w twarz stojącej na progu osoby, bez znaczenia, kim by się tylko nie okazała. Zbiegając ze schodów, gniewnym ruchem zawiązuje pasek szlafroka, zapala światło w holu i zanim otworzy drzwi, rzuca okiem na mały ekran, pokazujący obraz z zewnątrz.

Widok stojącego tuż przy progu bruneta zaskakuje go do tego stopnia, że w ciągu sekundy porzuca pomysł zasypania go lawiną wulgaryzmów. Odblokowuje górny, a następnie dolny zamek i otwiera drzwi.

Brązowe, niemal czarne oczy skupiają się na nim ze swoją nieodzowną, zawadiacką iskierką, a usta układają się pod wąsem w uśmieszek będący na granicy subtelnej kpiny i dziecięcej wręcz szczerości. Lekarz przeciera jeszcze zaspane oczy wierzchem dłoni i mruży je w oczekiwaniu, aż przyzwyczają się do światła. Zastanawia się jeszcze przez moment, czy to wszystko mu się nie śni, ale żadne znaki na niebie i ziemi na to nie wskazują. Metr przed nim stoi nieznośnie prawdziwy Keane Rebel Bennett, we własnej, ekscentrycznej osobie.

- Zaprosisz mnie do środka, czy będziemy tak tutaj stali do rana? - pyta niskim, bardzo głębokim głosem z sugestywną miną spuszczając wzrok na próg. Adrian, jeszcze nie w pełni obudzony, odsuwa się pomału od drzwi, wpuszczając gościa do środka. Mężczyzna wnosi do holu dużą walizkę w czerwono-czarne pasy, kładzie ją pod wieszakiem na kurtki i opiera o nią zdjęty z ramienia, zielony futerał z gitarą. Brunet podpiera się pod boki, a po chwili rozpościera ramiona, uśmiecha się szeroko i zamyka Adriana w mocnym, braterskim uścisku. - Dobrze cię widzieć, kuzynie, świetnie wyglądasz.

Townley spogląda na niego spode łba, zanim rzuci szybkie spojrzenie na swoje odbicie w lustrze. Krótkie, szpakowate włosy sterczą mu na wszystkie strony, ma lekko opuchniętą twarz, a pod oczami dwa wyraźne, sine cienie. Będąc w takim stanie, do tego śpiący i rozdrażniony, odbiera słowa kuzyna jako wyjątkowo niezręczny żart.

- Naprawdę nie mogłeś wybrać bardziej cywilizowanej pory na odwiedziny? Jest wpół do czwartej w nocy, do cholery.

- Hola, hola, moment. Sam powiedziałeś mi, że gdybym czegoś potrzebował, mogę przyjść o każdej porze dnia i nocy - broni się Keane, unosząc otwarte dłonie na wysokość mostka. Duże sygnety, zdobiące jego palce połyskują w świetle lampy, a okazały kamień osadzony w jednym z nich, uderza swoim blaskiem prosto w oczy Adriana.

To prawda, że z jego ust padły takie słowa. Kilka lat temu, jeszcze przed wielkim przewrotem, po którym androidy zostały uznane jako pełnoprawni obywatele, Keane bardzo mu pomógł. Można powiedzieć, i nie będzie to przesada, że uratował jego dobre imię, jako pracownika służby zdrowia. Adrian zapewnił go wtedy, że z przyjemnością odwdzięczy się przy najbliższej nadarzającej się okazji, bez względu na porę. Gdyby mógł przewidzieć, że jego cioteczny brat weźmie sobie te słowa tak bardzo do serca, poprosiłby, żeby zgłosił się po obiecany rewanż o bardziej ludzkiej porze, jeżeli taka możliwość wchodziłaby w grę.

Pulse of emotions ∆ D:BH fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz