Pasadena

28 10 5
                                    

Tydzień zleciał bardzo szybko, oboje musieliśmy nadrobić sporo pracy, która nazbierała nam się podczas naszej nieobecności. Nim się obejrzeliśmy był już sobotni poranek, a Lori wstała w podłym humorze. Wiedziałem o tym bo po przebudzeniu poszła prosto do łazienki, nie zaszczyciwszy mnie nawet jednym spojrzeniem. Wizyta w domu nie napawała ją radosnym nastrojem, tak jak większości ludzi odwiedzających rodzinę po długim czasie. Miałem nadzieję, że moja obecność pomoże jej trochę przetrwać ten weekend.

Po zapakowaniu walizek do auta, ruszyliśmy w stronę akademika odebrać Lexi ,która czekała już na nas na parkingu, czerwieniąc się jak piwonia, gdy tylko zobaczyła podjeżdżające auto i mnie za kierownicą.

Zdawała się chorobliwie nieśmiała, całkiem inaczej niż Lori, która swoją pewnością siebie przyćmiewała wszystkich w pomieszczeniu. Wysiadłem z samochodu, chcąc pomóc jej załadować walizkę do bagażnika.

-Cześć Lexi- uśmiechnąłem się przyjaźnie, na co znowu oblała się rumieńcem.

-Cześć- wydukała cicho.

Lori nie zadała sobie trudu, żeby się z nią przywitać. Ubrana w duże, ciemne okulary słoneczne, siedziała naburmuszona na siedzeniu pasażera. Czasami zachowywała się jak duże, marudne dziecko, któremu ktoś każe zrobić coś, czego nie chce.

Stłumiłem głupawy uśmiech i wsiadłem za kierownicę. Zerknąłem na Lexi w lusterku, wpatrywała się uporczywie w szybę, unikając mojego wzroku. Były niemal identyczne i pewnie nie do odróżnienia, gdyby ubierała się choć trochę stosownie do swojego wieku i odpuściła te workowate spódnice.

Włosy miała nieco krótsze niż Lori, ale ten sam głęboki, brązowy kolor z przebijającymi się, złotymi refleksami. Nie mogłem powiedzieć, że nie jest atrakcyjna, w końcu wyglądała tak samo jak moja piękna dziewczyna. Jednak jej nieśmiałość sprawiała, że szybko straciłbym nią zainteresowanie.

Postanowiłem nie przerywać tej krępującej ciszy, nie chcąc żadnej z nich zmuszać do rozmowy, więc założyłem swoje czarne Ray Bany i skupiłem się na jeździe w stronę ich rodzinnej Pasadeny.

Lori odezwała się do mnie dopiero, kiedy musiała podać mi dokładne wskazówki dojazdu do domu. Był to uroczy, skromny domek, usytuowany w dzielnicy innych wyglądających podobnie domków. Zatrzymując się na podjeździe, zastanawiałem się jak jej matka przyjmie to, że Lori przywiozła do domu chłopaka.

Wyszliśmy z auta wlokąc za sobą walizki. Lori poszła przodem otwierając drzwi na oścież , w środku panował porządek i swojski zapach pieczonych ciasteczek. Usłyszawszy nas, mama Lori wyszła nam na spotkanie. Przytuliła swoje córki, całując obie w policzek, na co Lori chyłkiem wywinęła się z jej objęć. Ściskając Lexi raz jeszcze, skierowała na mnie swoja uwagę.

-Ty musisz być Nicholas- uśmiechnęła się do mnie, wyciągając rękę.

-Tak, miło mi Panią poznać- odwzajemniłem uśmiech, ściskając jej dłoń.

-Proszę, mów mi Deb- przedstawiła się- wejdź do środka, czuj się jak u siebie w domu- wskazała salon w gościnnym geście.

Lori stała oparta o balustradę schodów, bacznie obserwując swoją matkę, Lexi zdążyła już gdzieś zniknąć.

-Dziękuję Deb- odpowiedziałem z czarującym uśmiechem.

-Cóż...pewnie jesteście głodni, lunch będzie za dwadzieścia minut. Lori pokaż Nickowi jego pokój- spodziewałem się tego, że mama Lori nie zechce żebyśmy spali w tym samym pokoju pod jej dachem ,ale mimo wszystko poczułem ukłucie rozczarowania.

-Będzie spał w moim- Lori jak zwykle nie pozostawiała nikomu złudzeń.

-Cóż...uważam, że nie jest to dobry pomysł Lori...nie gniewaj się Nick- uśmiechnęła się delikatnie, przez grzeczność.

The Day I Met You ⭐️w trakcie korekty⭐️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz