Hajime był dość powolnym i ostrożnym kierowcą, przez co [______] zaczęła zastanawiać się, czy był taki na co dzień, a może starał się żeby czuła się przy nim komfortowo. Nie odzywał się zbyt wiele, a jego spokojny wzrok utkwiony był w dal, jakby zastanawiał się nad czymś intensywnie. Czuła przy nim dziwny spokój i zupełnie nie mogła zestawić jego łagodnej strony, którą właśnie jej przedstawiał, ze wszystkimi strasznymi rzeczami jakimi się o nim naczytała.
Bo Hajime Kokonoi był złym człowiekiem.
Człowiekiem, który zasługiwał na więzienie.
— Patrzysz na mnie jak w obrazek — mruknął w końcu, speszony jej przeszywającym spojrzeniem. — Podobam ci się?
— Mam męża.
Prychnęła sarkastycznie, nie mogąc znaleźć lepszej wymówki. Biało-włosy tylko przewrócił oczami, pozwalając żeby kącik jego ust mimowolnie drgnął w górę. Cenny czas, który tak sobie cenił, nagle jakby zatrzymał się w miejscu, a on nareszcie mógł odsapnąć od zgiełku ludzi i brudnej roboty, którą każdego dnia plamił swoje ręce. Tak czy siak planował przeznaczyć ten dzień na straty, a to, że akurat na jego drodze pojawiła się dziewczyna, którą widział w życiu – jak myślał – po raz pierwszy, stało się jeszcze większą rozrywką. Nie miał czasu na towarzystwo kobiet; jeśli już to na klubowych spotkaniach gangu, gdzie kleiły się do niego jak muchy.
Tylko dla pieniędzy.
A [______] nie była zainteresowana nim w ten sposób. Ot co, zagubiona owieczka prosząca o pomoc w wypełnieniu kilku dokumentów; pomijając fakt, że tak naprawdę nawet nie ona zwróciła się z takową prośbą, a Rindō. Toteż Hajime mając maleńki dług u braci Haitani postanowił się odwdzięczyć...
I to nawet z małą nawiązką – przebiegło mu przez myśl, gdy kątem oka zerknął na siedzącą obok kobietę.
— Gdzie właściwie jedziemy?
Zdobyła się w końcu na odwagę, uświadamiając sobie, że Roppongi zostawili już dawno za sobą. Podróż była długa, a Hajime nie wydawał się w najbliższym czasie gdziekolwiek zatrzymywać. I mimo że lubiła przejażdżki, tak wizja coraz dalszego oddalania się od serca Tokio z de facto nieznajomym mężczyzną, ba, kryminalistą, wywoływała ciarki na jej plecach. Ale szczerze wierzyła, że gdyby chciał ją skrzywdzić czy zabić, zrobiłby to już dawno.
— Ikebukuro — rzucił niemal od razu, nie ukazując żadnego wzruszenia. — Boisz się?
Tym razem spojrzał na nią z cwaniackim uśmieszkiem, wystawiając język. To sprawiło, że delikatnie się rozluźniła, nie wyczuwając w Koko żadnej złośliwości czy chęci unieszkodliwienia jej. Prychnęła ze śmiechem, kręcąc głową.
— Właściwie... Nie — odparła, odwracając wzrok. — Czuję się całkiem w porządku.
— Widocznie stwarzam niezłe pozory. Wiesz kim jestem, prawda?
— Ahh, mistrzem zarabiania pieniędzy?
— Tak, niech tak zostanie — odparł cicho, zadzierając do góry brodę. — Nie chcę żebyś niepotrzebnie się bała, ptaszyno.
Mężczyzna czuł w sobie wewnętrzny spokój, jego twarz nie wyrażała wiele ekspresji. Koko nie był typem, który znęcał się nad słabszymi i czerpał korzyści z ich strachu, nie to co niektórzy członkowie Bonten. Właściwie, gdyby nie to, że drogi [______] połączyły się przypadkowo z braćmi Haitani, prawdopodobnie całkowicie by ją olał. Sens dla niego miały tylko i wyłącznie pieniądze. Nie miał ani czasu, ani chęci na marnowanie czasu na niepotrzebne romanse.
CZYTASZ
𝓞𝓷𝓮 𝓦𝓪𝔂 𝓣𝓲𝓬𝓴𝓮𝓽 [rindō h.] ✔
FanfictionGdzie miłość przeplata się z nienawiścią. Słodko-gorzkie łzy ze śmiechem. A [______] balansuje na granicy życia i śmierci. „𝓞𝓱 𝓯𝓪𝓽𝓱𝓮𝓻, 𝓯𝓸𝓻𝓰𝓲𝓿𝓮 𝓶𝓮 𝓕𝓸𝓻 𝓪𝓵𝓵 𝓶𝔂 𝓼𝓲𝓷𝓼 𝓦𝓱𝓮𝓷 𝓘 𝓶𝓮𝓮𝓽 𝔂𝓸𝓾𝓻 𝓮𝔂𝓮𝓼 𝓣𝓱𝓮 𝓭𝓮𝓿𝓲𝓵...