Rozdział 1

894 48 82
                                    



Solene

Kroki na klatce.

To mógłby być każdy. Mógłby, ale nie mam tyle szczęścia. Nigdy go nie miałam. Łudzenie się, że jest inaczej i oszukiwanie samej siebie mijają się z celem. Jestem tego świadoma, co nie znaczy, że czasami wciąż nie próbuję. Tym razem też. Zerkam dla pewności na zegarek. Szesnasta. Gdybym miała takie zdolności, chętnie cofnęłabym jego wskazówki. Nie umiem, a on wrócił punktualnie. W przeciwieństwie do mnie. Musiałam zostać dłużej w pracy, potem autobus odjechał mi sprzed nosa. Krzyczałam, machałam ręką jak szalona, ale kierowca się nie zatrzymał. Pech. Czasami lubi się mnie przyczepić. Jemu to się nie zdarza. Pomimo licznych wad, spóźnialstwo nie leży w jego naturze.

Jest coraz bliżej.

Celowo czy nie, ale robi wszystko, żeby było go dobrze słychać. Tupie głośno stawiając stopę na kolejnych stopniach, a przy tym uderza dłonią w poręcz, aż metaliczny dźwięk niesie się echem na wyższe piętra. Każde uderzenie dociera do moich uszu niczym wystrzał armatni. Odmierza odległość i czas, które mi pozostały.

Idzie po mnie.

To koniec.

Wrzucam do zlewu naczynia, choć dopiero co wyjęłam je z szafki, podejmując desperacką próbę przygotowania czegokolwiek, co by go w małym stopniu zadowoliło. Nie mogło się udać. Uciekam do swojego pokoju i zamykam drzwi, opierając się o nie plecami w momencie, gdy przy wejściu ktoś zaczyna szarpać za klamkę. Niepotrzebnie. Nie jest zamknięte. Nigdy nie mam odwagi przekręcić klucza, żeby przekonać się, co się wtedy stanie. Nie robię niczego, co mogłoby mu się nie spodobać, ale to nie znaczy, że w tej chwili strach jest mniejszy.

Rozglądam się spanikowana dookoła, a serce wali mi w piersi z taką mocą, jakby samo miało zamiar zaraz się ewakuować. Nie jestem pewna, ile będzie jeszcze w stanie wytrzymać. Dopada mnie uczucie paniki, piekąca potrzeba ukrycia się i przeczekania najgorszego. Niczego nie chciałabym tak bardzo, jak móc w tej chwili zniknąć, na moment stać się niewidzialną. Koncentruję wzrok na szafie, ale szybko odpuszczam, zwalczam chęć, żeby spróbować wcisnąć się do jej wnętrza. Głupi odruch. Wiadomo, że się tam nie zmieszczę. Nie jestem dzieckiem. I cóż, już próbowałam.

Przymykam powieki.

Nasłuchuję.

Jest szansa, że po prostu pójdzie do sypialni. Prześpi się, wytrzeźwieje. Będzie dobrze. Jeżeli skręci do kuchni... To tak szybko się nie skończy. Rozwścieczy go, że obiad nie jest jeszcze zrobiony i zacznie biesiadowanie po swojemu. Wolałabym tego uniknąć. Proszę...

Wstrzymuję oddech i odliczam.

Raz, dwa, trzy.

Huk. Ktoś wpada do środka i chyba upada na podłogę.

A po chwili znowu.

Nie, nie, nie...

Jest gorzej niż myślałam. Nie wrócił dziś sam.

– Solene, do mnie!

Nie chcę. Nie mogę. Nie potrafię.

– Ogłuchła jebana szmata!

Gwałtowne uderzenie w drzwi, o które się opieram, powoduje, że ląduję na kolanach. Odsuwam się na czworaka, pełznę przed siebie jak najdalej. I słusznie. Kolejny kopniak podsyła je na ścianę, z hukiem odskakują. Gdybym się nie ruszyła, mocno bym nimi oberwała.

Nie obiecujOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz