Rozdział 28

69 6 78
                                    


Matteo


Rozchylam drewniane szczebelki w żaluzji i spoglądam na blok znajdujący się naprzeciwko. W szybach jego okien odbijają się promienie wschodzącego słońca, barwiąc je odcieniami żółtego i różu. Przyjemny widok, którego jednak wolałabym nie oglądać o tej porze. Chyba że w snach. Niestety zostałem pozbawiony możliwości wyboru. Nie pierwszy raz, ale w tym przypadku jeszcze wyraźniej odczuwam brak decyzyjności. Jest cholernie wcześnie, a mimo to od dobrej godziny koczuję poza swoją sypialnią.

Z dala od niej.

Przez niego.

Światło wdziera się do pomieszczenia cienkimi smugami, tworząc na ścianach mozaikę, która powoli zaczyna ożywiać przestrzeń. Delikatny powiew powietrza wpada przez lekko uchylone okno, ale nie przynosi on ulgi – raczej przypomina, że czas się nie zatrzymał, nawet jeśli ja jestem zawieszony w tej chwili, splątany mieszaniną narastającej frustracji i pieprzonej bezradności, nad którymi nie potrafię zapanować.

Z trudem przełykam ślinę, po czym poprawiam chwyt na komórce, którą trzymam przy uchu. Przez ten czas zdążyły zdrętwieć mi palce.

– Odezwij się – cedzę przez zaciśnięte zęby. – Odezwij się w końcu, kurwa. Miejmy to za sobą.

Bez efektu.

Jednak wiem, że tam jest i moje słowa nie trafiają w próżnię. Słyszę go po drugiej stronie słuchawki. Jego oddech jest spokojny i miarowy, jakby konfrontacja ze mną nie kosztowała go żadnego wysiłku.

Nie powiem tego samego o sobie.

Jeżeli miałem jakiekolwiek poczucie kontroli, to coraz szybciej je tracę. Czuję, że zaczynam tonąć i nie znajduję niczego, co mogłoby mi jeszcze pomóc i przed tym ochronić. Mimo wszystko próbuję.

– Nie zastraszysz mnie w ten sposób – rzucam, siląc się na pewny siebie ton, choć zimny pot zaczyna spływać po moim karku. – Nie wymusisz niczego. Rozumiesz?

Nadal nie odpowiada. Nie musi. Milczenie bywa głośniejsze niż jakiekolwiek słowa. W tym momencie huczy mi w uszach od jego nadmiaru.

Nie powinienem był odbierać. Wychodząc naprzeciw, daję mu dokładnie to, czego chce. Dołączam do jego gry. Zachowuję się tak, jak się tego po mnie spodziewa i chociaż wiem, że nie przyniesie to niczego dobrego, to świadomość popełnianych błędów wcale przed nimi nie chroni.

Głuche telefony zaczęły się zaraz po północy. Kilka z nich odebrałem, ale wyłapując, dokąd to wszystko zmierza, wyciszyłem komórkę, starając się ignorować kolejne połączenia. A te nie ustawały. W krótkim czasie zyskały na takiej częstotliwości, że ostatecznie zmusiły do wyłączenia urządzenia. Co gorsza, myśli, które zaczęły wokół nich wirować, nie pozwalały zasnąć. Nad ranem może odrobinę przycichły, by wraz ze wschodem słońca ponownie nabrać na intensywności. Nic nie mogło ich nakierować na inne tory. Nawet obecność Solene okazała się niewystarczająca.

Ostatecznie, nie chcąc dłużej uciekać przed konfrontacją, uruchomiłem telefon, a połączenia rozbrzmiały na nowo, jakby dzwoniący niestrudzenie dobijał się cały ten czas, wyczekując momentu, w którym będzie w stanie znowu mnie dosięgnąć.

Uparty skurwysyn.

Mogłem się tego spodziewać.

Przecież wyznaczył datę, ostrzegał. Nie pozostało mi do niej zbyt wiele czasu, a on nie należy do osób, które potrafią odpuszczać. Ani do tych, które pozwalają o sobie zapomnieć. Zawsze osiąga to, czego chce. Chociażby po trupach.

Nie obiecujOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz