Rozdział 8

575 40 68
                                    


Matteo

Anthony nie był zadowolony, gdy poinformowałem go telefonicznie, że nie dam rady pojawić się w robocie przez najbliższy tydzień. Drążył, dopytywał, ale w końcu to zaakceptował. Z trudem. Nie dziwię się mu. Wciąż nie znalazł zastępstwa, po tym, jak Alex zostawił go bez słowa wytłumaczenia. Chyba liczył, że jednak się złamię i przyjmę pod swoje skrzydła porzuconą grupę młodzików, skoro już ostatnio poszło mi z nimi tak świetnie. Naiwnie uważał, że jestem dobrym przykładem do naśladowania. Tymczasem okazałem się kolejną osobą, na której nie może polegać. Trudno było mi słuchać zawodu w jego głosie, a jeszcze trudniejszym okazało się przyznanie przed samym sobą do słabości. Niestety, ale własne ciało mnie pokonało.

Przez kolejne dwa dni od pobicia nie potrafiłem nawet podnieść się z łóżka. Każdy ruch wywoływał ból, który paraliżował i uniemożliwiał normalne funkcjonowanie. Ethan, widząc, jak bardzo sobie nie radzę, wczuł się w rolę nadgorliwej pielęgniarki i zaglądał do pokoju raz po raz coraz bardziej zaniepokojony, namawiając na wizytę w szpitalu. Czułem podskórnie, że jeżeli w końcu się nie dźwignę, wbrew mojej woli sam przyprowadzi do nas jakiegoś znachora, dlatego też trzeciego dnia zmusiłem się, żeby w końcu wstać. A kiedy już wstałem, trudno było usiedzieć mi w mieszkaniu. Zwłaszcza że Ethan nadal uważnie śledził każdy mój krok, próbując dopatrzeć się jakiegokolwiek zawahania, i sypał swoimi mądrościami niczym z rękawa. Może właśnie dlatego czwartego dnia nogi same przyprowadziły mnie na salkę treningową i to jeszcze zanim rozpoczęły się jakiekolwiek zajęcia.

Zostawiam pod ścianą bluzę oraz plecak. Wygrzebuję z niego sportowe rękawice, po czym podchodzę do worka treningowego podwieszonego przy suficie w rogu pomieszczenia. Chcę rozruszać mięśnie i udowodnić samemu sobie, że wcale nie jest ze mną tak źle, jak to wygląda. Nastawienie dobre, ale weryfikacja przychodzi błyskawicznie. Wystarczy, że próbuję wyprowadzić pierwszy cios i już wiem, że to będzie trudniejsze niż myślałem. Niemożliwe do wykonania. Moje ciało nie współpracuje ze mną tak jak zawsze. Co prawda wykonuje narzucane ruchy, ale niedokładnie, powoli.

Czuję się jak emeryt.

Uderzam raz po raz, ale każdy z ciosów okupiony jest bólem. W momencie, gdy moja pięść zderza się z celem, czuję, jak przez całe ciało przemyka mrowiący impuls, zwieńczony rozbłyskiem białego światła przed oczami. Paraliżujące uczucie, choć kiedyś to by mnie nakręcało. Powodowałoby, że chciałbym zadawać ich więcej i więcej. Chciałem czuć, chłonąć cokolwiek, bo to utwierdzało mnie w przekonaniu, że wciąż żyję, choć często miałem co do tego wątpliwości. Nie wiem, kiedy zaszła zmiana, ale obecnie po kilku powtórzeniach mam już dość. Odpuszczam.

Opieram czoło o skórzany materiał worka, a pot spływa mi po plecach i skroni. To był zły pomysł, ale też nie sądziłem, że efekty będą takie tragiczne.

Jestem zmęczony. Ostatnimi dniami, całym swoim życiem. W dodatku dziś w nocy znowu śnił mi się ten sam sen. Niezmienny od miesięcy. Koszmar, w którym główną rolę zawsze gra ona. Stoi nieruchomo pośrodku torów w swojej ulubionej, jeszcze do niedawna błękitnej, sukience, którą teraz znaczą ciemne plamy. Wiem, czym są. Widzę, jak po jej ciele spływają strużki krwi i skapują na ziemię, tworząc kałużę, która powiększa się i powiększa. Z każdą chwilą lepkie bajoro pochłania ją coraz bardziej, ale ona na to nie reaguje. Nie odzywa się nawet słowem. Po prostu patrzy z wyrzutem. Patrzy prosto na mnie.

Nie umiem uciec przed jej spojrzeniem, a cisza jest bardziej wymowna niż najgłośniejszy wrzask.

Wtedy też nie mówiła zbyt wiele. Wykrzyczała się w środku budynku, pośród tłumów imprezowiczów, ściągając na nas uwagę wszystkich zgromadzonych. W przypływie wściekłości potłukła kilka szklanek i niemal zdarła sobie gardło, próbując do mnie dotrzeć, pokazać, że znowu nawaliłem. Kiedy jednak wyszliśmy na zewnątrz i zostaliśmy sami, nagle się wyciszyła. Nie miała mi już nic do powiedzenia.

Nie obiecujOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz