Matteo
Coco musiała zostać w lecznicy przez kolejne cztery dni. Po tym czasie Rose wyraziła zgodę, żebym mógł zabrać ją do siebie, pod warunkiem, że nie będę zapominał o podawaniu jej leków i wrócę z nią za tydzień na zdjęcie szwów. Przyjąłem to skinięciem głowy, zupełnie bez emocji.
To Lucy wykazała się większym zaangażowaniem. Słysząc, że nie mam zbyt wielkiego doświadczenia z psami, niemal stanęła na głowie, by zorganizować wszystkie potrzebne dla nas rzeczy, a w dniu, gdy odbierałem sierściucha, nawet zaoferowała podwózkę pod mieszkanie. Próbowała mi wszystko ułatwić, jakby w obawie, że jakiekolwiek trudności spowodują, że zrezygnuję. A może po prostu bała się, że to przez zachowanie Solene się wycofam.
Przyznaję, przeszło mi to przez myśl. Przez moment, bo jednak chęć postawienia na swoim okazała się silniejsza.
Dziecinne?
Może, ale to ona zaczęła.
Wciąż mam przed oczami jej zapłakane spojrzenie. W pierwszej chwili, gdy wytknęła mi nadmierne zainteresowanie i urządziła to całe przedstawienie, miałem ochotę nazwać ją histeryczką. Wkurwiła mnie tym zarzekaniem się, ile to ona nie ma władzy, podczas gdy wystarczyło na nią spojrzeć, by zauważyć, jak bardzo jest bezsilna. Im dłużej się jej przyglądałem, tym bardziej miękłem. Co nieco wypomniałem, ale ostatecznie odpuściłem i odszedłem, nie wypowiadając wszystkich swoich myśli na głos. Mogłyby ją zaboleć. Od tamtej pory nie miałem z nią kontaktu, choć pojawiała się w schronisku. Kilka razy dostrzegłem, jak przemykała ukradkiem w oddali, byle się do mnie nie zbliżyć.
Tchórz.
– Nawet nie wiesz, jak jestem ci wdzięczna, że zdecydowałeś się nią zaopiekować. Nie umiem tego wyrazić – odzywa się Lucy, gdy jedziemy przez miasto jej autem. – I tym bardziej mi głupio, bo trochę źle cię oceniłam na początku, a naprawdę jesteś w porządku.
– Sol chyba jest innego zdania, co? – Bębnię palcami w podłokietnik i oglądam się przez ramię na śpiącego na tylnej kanapie psa.
Coco usnęła, gdy tylko ruszyliśmy. Wygląda całkiem niewinnie, ale nie ukrywam, że cała ta sytuacja budzi we mnie niepokój. Raz po raz zastanawiam się, w co ja się najlepszego wpakowałem. Nie dość, że nigdy nie miałem psa, to teraz sprawiłem sobie takiego, który będzie wymagał szczególnej opieki. Ba, z każdym zwierzęciem wiąże się odpowiedzialność, a to przecież ostatnie, co mógłbym powiedzieć, gdyby przyszło mi odpisać samego siebie. Szczególnie po ostatnich wydarzeniach. Nie chcę do tego wracać, choć wiem, że kiedyś będę musiał.
Oni na pewno nie pozwolą mi zapomnieć i to kwestia czasu, aż znowu dadzą o sobie znać.
– Solene jest... wyjątkowa. – Lucy wyrywa mnie z zamyślenia. Widzę, jak uśmiecha się z pewnym rozczuleniem. – To dobra dziewczyna. Taka z serduchem na dłoni. Trochę nieufna i wycofana, ale bardzo wartościowa. Tylko trzeba dać jej szansę, bo z nią jest trochę jak z takim dzikim zwierzątkiem, wiesz? – Zerka na mnie przelotnie, po czym ponownie koncentruje się na drodze. – Potrzeba dużo cierpliwości i czasu, aby pozwoliła się komuś zbliżyć. Przy czym to ona musi dyktować tempo, bo jak się pospieszysz, to zaczyna kąsać, żeby tylko od siebie odstraszyć. Ostatnio chyba przekroczyłeś jakąś wyznaczoną przez nią granicę i stąd ten wybuch. A może wcale nie...
– Co masz na myśli? – dopytuję.
– Nie powinnam ci chyba o tym mówić, bo gdyby Solene się o tym dowiedziała, to by mnie zabiła, ale trudno. Może będzie lepiej, jak więcej osób się tym zainteresuje. – Brzmi, jakby chciała przekonać samą siebie, co do słuszności tej decyzji. – Ja już nie mam do niej siły i brakuje mi pomysłów, żeby na nią wpłynąć. Sęk w tym, że czuję taką konieczność, bo od pewnego czasu odnoszę wrażenie, że ma jakieś kłopoty.
CZYTASZ
Nie obiecuj
RomansaSłowa rzucone w przestrzeń, bez zastanowienia. Obietnice, które ciążą przez lata, pomimo ich dotrzymania. I oni. Zagubieni między tym, co konieczne i tym, co dyktuje serce.