Solene
Wdrapuję się piętro wyżej i siadam na schodkach, na wprost drzwi oznaczonych numerem pięć. Chowam twarz w dłoniach. Powoli mam już dość wszystkiego. Rzeczywistość mnie przerasta każdego dnia coraz bardziej, a ja obawiam się momentu, gdy przytłoczy do takiego stopnia, aż pod jej naporem rozsypię się w drobny pył i zniknę. Już teraz się kruszę.
Czekam. Pomimo upływu lat nadal nie mam śmiałości, aby zwyczajnie podejść i zapukać. Poprosić o... sama nie wiem co, chyba uwagę. I przytulenie. Nie muszę. Wystarczy, że na dole rozpoczyna się rytuał tłuczenia szkła i wywracania mebli, a on już jest obok.
David.
Miałam czternaście lat, gdy stanął na mojej drodze. Starszy niemal o drugie tyle, ale zrozumiał mnie jak nikt inny. Zaopiekował się, dał schronienie, zapewnił chwilowe poczucie bezpieczeństwa i wysłuchał. Zwłaszcza wysłuchał. Tego potrzebowałam najbardziej. Możliwości wygadania się. Zrozumienia. Nie chciałam niczego więcej, ale on się nie ograniczał. Pierwszy raz pogłaskał mnie po głowie. Drugi otoczył ramionami i trzymał tak długo, aż dźwięki na dole nie ucichły, a ja przestałam się histerycznie trząść. Przez chwilę. Ponownie zaczęłam drżeć niedługo potem, gdy za trzecim razem całym sobą zadbał o to, żebym nie myślała. Zabrał mi niewinność albo to ja mu ją oddałam.
Nie pamiętam.
Chwyta mnie za rękę i sprawia, że posłusznie wstaję i idę za nim do mieszkania. Pozwalam posadzić się na łóżku, podczas gdy on zajmuje miejsce tuż obok. Przygląda mi się bez słowa, po czym pochyla się, a jego usta opadają na moją szyję. Nie zadaje pytań, ale nie musi. Zna sytuacje, wie jak jest. Banalne słowa pocieszenia jej nie zmienią. Zasypuje mnie szybkimi pocałunkami, przygryzając skórę. Stara się rozproszyć podłe myśli. Zwykle działało, ale nie dziś. Dzisiaj coś się zepsuło.
To ja się zepsułam.
Kładzie dłoń na moim kolanie, przesuwa ją wyżej, próbując dostać się między uda, ale ściskam je zbyt mocno, aby mogło mu się to udać.
Patrzę przed siebie pustym wzrokiem.
– Rozłóż nogi, kochanie – szepcze mi do ucha ochrypłym z pożądania tonem. Podpowiada, jakby myśląc, że jestem niedomyślna i nie wiem, do czego dąży.
Kręcę gwałtownie głową.
– Nie chcę.
Nie po tym, co mnie przed chwilą spotkało. Przed czym dopiero ledwo uciekłam. Wzdrygam się na samo wspomnienie niechcianego dotyku obcych dłoni na swoim ciele. Nie potrafię jednak mu o tym powiedzieć, wytłumaczyć samej siebie. To zbyt trudne.
Podciągam kolana do piersi i obejmuję je rękami.
– Pomogę ci – kusi, obiecuje. – Przecież po to tu przyszłaś.
– Nie tym razem.
Dzisiaj pragnę tylko, żebyś mnie przytulił. Nic więcej.
– Skąd ta zmiana? Spójrz na mnie, Solene.
Nie reaguję. Wiem, że jeżeli to zrobię, jego wzrok mną zawładnie i przekona do wszystkiego, nawet tego, czego bardzo nie chcę robić.
– Też miałem trudny dzień – wyznaje, a ja zamykam oczy, czując, że wyrzuty sumienia zaczynają mnie kąsać. – Był wyjątkowo chujowy. Przez cały ten czas marzyłem, żeby znaleźć się blisko ciebie. Tylko myśli o tobie trzymały mnie przy zdrowych zmysłach. Chciałbym, żebyś teraz sprawiła, że zapomnę o wszystkim, co złe. No dalej, kotku.
CZYTASZ
Nie obiecuj
RomanceSłowa rzucone w przestrzeń, bez zastanowienia. Obietnice, które ciążą przez lata, pomimo ich dotrzymania. I oni. Zagubieni między tym, co konieczne i tym, co dyktuje serce.