Rozdział 24

559 37 129
                                    



Matteo


Siedzę w gabinecie Anthony'ego, wybijając palcami nerwowy rytm na podłokietniku krzesła. Zostałem wezwany na rozmowę zaraz po dotarciu do klubu, a to, co zdążyłem już usłyszeć, cholernie mi się nie podoba.

– Jak to zastanawiasz się nad sprzedażą klubu? – Próbuję poukładać to sobie w głowie. – Przecież dopiero niedawno go otworzyłeś! To miejsce nie ma nawet roku!

Burzę się, bo naprawdę czułem się tu dobrze. Powoli zacząłem traktować tę przestrzeń jako drugi dom, a nagle zawisła nade mną wizja kolejnej straty.

Czy moje życie musi składać się z samych komplikacji?

– Gdybyśmy wiedzieli, co przyniesie przyszłość, bylibyśmy mądrzejsi, ale co by to było za życie, nie? Chociaż niektórych zaskoczeń wolałbym sobie oszczędzić – rzuca ponuro.

Kusi mnie pociągnąć go za język, ale tego nie robię. Nie wiem, czy powinienem. Może i mógłbym uznać nasze relacje za przyjacielskie, ale w tej sytuacji wciąż pozostaje moim szefem, a ja nie chcę przekraczać granic.

– Poza tym sprzedaż to tylko jedna z opcji – ciągnie, gdy ja nadal biję się ze swoimi myślami. – Logiczna, bo nie wiem, na jak długo będę musiał wyjechać, ale rozważam jeszcze coś innego.

Przyciskam palce do nasady nosa. Perspektywa, że wkrótce mogę zostać bez pracy, nie napawa mnie optymizmem.

– Co takiego?

– Ty przejmiesz kierownictwo, kiedy mnie nie będzie na miejscu – oznajmia spokojnie, jakby to nie było nic takiego. – Będziesz moimi oczami i rękami, a ja cię za to odpowiednio wynagrodzę.

Powoli unoszę głowę i koncentruję wzrok na Tonym. Zastanawiam się, czy podczas treningu ze swoją grupą przypadkiem za mocno nie dostał w głowę, skoro wyskakuje z taką ofertą i to w moim kierunku. Chociaż nie wygląda na poturbowanego. Przygląda mi się z uwagą, najwyraźniej dając chwilę, abym przetrawił tę propozycję.

– Chcesz, żebym został kimś w rodzaju twojego wspólnika? – upewniam się, czy dobrze zrozumiałem.

To jakiś absurd.

– Tylko na pewien czas, ale tak. Właśnie o to mi chodzi.

Unoszę ze zdziwienia brwi.

– Robisz sobie ze mnie jaja, tak?

– A wyglądam, jakby było mi do śmiechu?

Punkt dla niego. Nigdy nie widziałem go bardziej poważnego. Na jego twarzy nie drga nawet jeden mięsień, który mógłby wskazywać, że to tylko idiotyczna gierka, w którą popisowo dałem się wciągnąć.

– Dlaczego akurat ja? – wypowiadam pytanie, które najgłośniej wybrzmiewa mi w głowie. – Przecież wiesz, że nie mam forsy. Nie wniosę żadnego wkładu ze swojej strony. Poza tym są jeszcze Connor, Jake i Lily. Zapewniam cię, że każde z nich nadawałoby się do tego dużo lepiej.

Anthony odchyla się na krześle i w zamyśleniu przesuwa palcami po brodzie, nieco wygładzając bujny zarost.

– Nie chcę dodatkowych pieniędzy. Potrzebuję zaangażowania i wiem, że każde z was pewnie by je od siebie dało, ale Jake ma małe dziecko i wystarczająco dużo obowiązków, a Lily jest nowa i musi się jeszcze sporo nauczyć – zbija moje argumenty. 

Musiał już wcześniej dobrze to sobie przeanalizować.

– No to Connor. – Dla mnie wybór jest prosty.

Nie obiecujOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz