Rozdział 17

552 38 160
                                    




Solene


Brakuje mi silnej woli.

Chociaż obiecywałam sobie, że na dobre kończę z wolontariatem, to odkąd straciłam pracę, pojawiam się w schronisku jeszcze częściej niż zazwyczaj. Śmiało mogę powiedzieć, że wizyty w tym miejscu obecnie zastępują mi etat w spożywczaku. Niestety nie przynoszą takich samych korzyści. Nie tych pieniężnych. A to tylko jeden z powodów, przez które ten stan nie będzie mógł trwać w nieskończoność.

Kolejnym jest David.

Nie mam odwagi przyznać mu się do tego, co zrobiłam. Że znowu nawaliłam. Nie chcę, żeby się na mnie złościł ani martwił moimi problemami, dlatego każdego dnia wychodzę z mieszkania tak jak zawsze i przychodzę tutaj, żeby jakoś zabić czas. Kiedy wracam, staram się nie dać po sobie poznać, że cokolwiek się zmieniło. Improwizuję i przeciągam to, co nieuniknione, jednocześnie desperacko szukając rozwiązania tej sytuacji. To, że wciąż go nie dostrzegam, sprawia, że powoli wariuję.

Zabawa w stalkera jest tego najlepszym dowodem.

Opieram się plecami o pień drzewa rosnącego tuż przy głównej bramie i obserwuję, jak Matteo roznosi jedzenie między klatkami. Dziś zabrał ze sobą do pracy Coco, a ta nie opuszcza go nawet na krok. Za każdym razem, gdy ten cofa się do magazynu, by napełnić wiadro karmą, ona biegnie za nim, niemal depcząc mu przy tym po piętach i szaleńczo machając ogonem.

Do tej pory robiła to jedynie na mój widok.

Z jednej strony cieszę się, że tak dobrze się dogadują, ale z drugiej ich zażyłość mnie boli. Myślałam, że tylko mi udało się zbudować z nią wyjątkową więź, tymczasem wystarczyło kilka dni, by całkiem nieznajomy dla niej gość wkupił się w jej łaski. Przez niego czuję się coraz bardziej zagrożona. Nie dość, że wszedł z buciorami w moją bezpieczną przestrzeń, przeciągnął Lucy na swoją stronę, to jeszcze mój pies wpatrzony jest w niego jak w obrazek.

Co jeszcze mi zabierze?

– Nie rozumiem, czemu się tak katujesz. – Słyszę tuż przy swoim uchu głos Lucy. Wzdrygam się ze strachu, bo jednak dałam się jej zaskoczyć. – Zamiast się czaić w cieniu jak jakiś dzik, wystarczy podejść i z nim normalnie porozmawiać. Nie pogryzie cię przecież. Będziesz mogła zapytać, co u Coco, a jak poprosisz, to na pewno zgodzi się na wspólny spacer.

Dla niej wszystko jest takie łatwe. Łatwe rozmowy, łatwe spacery, łatwe przebaczanie. Tego ostatniego miałam okazję doświadczyć na własnej skórze.

I jestem jej za to wdzięczna.

Myślałam, że zachowa się tak samo jak ja i na ciszę odpowie ciszą. Że nie będzie chciała mnie już więcej znać, skoro miałam zamiar tak brutalnie uciąć naszą znajomość. Lucy okazała się być ponad to. Nawet nie pytała o powody takiego zachowania, choć ciekawość miała wypisaną na twarzy. Ciekawość i troskę. Kiedy emocje związane ze stanem Coco nieco opadły, odeszłyśmy na chwilę na bok. Chociaż tego nie wymagała, to i tak próbowałam się jej wytłumaczyć, ale gdy przy pierwszym słowie załamał mi się głos, po prostu mnie przytuliła i zapewniła, że cieszy się, że przyszłam.

Biorę głęboki wdech i powoli wypuszczam powietrze.

– Czy to nie ty tak niedawno doradzałaś mi, żebym trzymała się od niego z daleka, bo wziął się nie wiadomo skąd i jest podejrzany? – przypominam, cytując słowa, które wypowiedziała podczas naszego ostatniego spaceru po plaży. Mam wrażenie, że od tego czasu postarzałam się o całe lata, choć nie minął nawet miesiąc.

Lucy nie daje się zaskoczyć. Kiedy na nią zerkam przez ramię, uśmiecha się i beztrosko wzrusza ramionami.

– Źle go oceniłam. Wcale nie jest taki zły.

Nie obiecujOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz