Rozdział 18

554 38 74
                                    




Matteo


Zależy mi, żeby chociaż ona miała dobrze w życiu.

Te słowa nie chcą opuścić mojej głowy. Nadal pobrzmiewają na skraju świadomości, choć nie widziałem Solene przez ostatnie dwa dni. A może właśnie dlatego... To, że nie mogę sprawdzić, czy wszystko u niej gra, wywołuje niezrozumiały niepokój. Bo czy mogła powiedzieć coś bardziej świadczącego o tym, że ma problemy?

Nie sądzę.

Rezygnacja, z którą wypowiedziała te słowa, wprawiła mnie w osłupienie. Sol brzmiała tak, jakby sama siebie już dawno spisała na straty, a jedynym, co jeszcze jakkolwiek ją obchodziło, był los jednego psa. Mocno się tego uczepiła, niczym ostatniej deski ratunku. Deski, której w jakiś sposób jej pozbawiłem. Nagle przestaje mnie drażnić, że tak irracjonalnie zareagowała na moją propozycję opieki nad Coco. Cała ta sytuacja wybrzmiewa dla mnie teraz inaczej. To jednak wciąż nie daje żadnych odpowiedzi, wręcz nawarstwia kolejne.

Co musiało dziać się w jej życiu, że znalazła się w takim stanie?

Poświęcam tej dziewczynie zbyt wiele czasu w moich myślach, ale nic nie mogę na to poradzić. Czuję, że potrzebuje pomocy, a jednocześnie nie jestem pewien, czy to ja powinienem jej udzielać. Nie jestem w tym dobry, a dodatkowo zbliżając się do niej, mam poczucie, że zdradzam Angie. Niszczę wszystko, co z nią zbudowałem. Łamię wszelkie złożone obietnice.

Robię to i czuję się winny, chociaż nie ma jej już przy mnie.

I wiem, że nigdy nie wróci.

– Mózg ci się zaraz zagotuje.

Skupiam wzrok na stojącej przede mną Lily. Niecierpliwie czekałem, aż skończy rozmawiać z Anthonym, ale przegapiłem moment, w którym opuściła jego biuro i podeszła tak blisko. A teraz wlepia we mnie badawcze spojrzenie. Obserwuje i analizuje, a im dłużej to robi, tym głębsza tworzy się zmarszczka na jej czole.

Znalazła się kolejna terapeutka.

– O czym tak długo rozmawialiście? – pytam, zanim sama ma szansę rozpocząć przesłuchanie.

Lily się rozchmurza. Przekrzywia głowę na bok i uśmiecha się zadziornie.

– Zazdrosny?

Opieram się o blat recepcji znajdującej się za mną, krzyżuję ręce na piersi i unoszę brwi.

– Raczej zaniepokojony.

Patrzę na nią sugestywnie. Kiedy emocje po ostatnim incydencie opadły, ustaliliśmy wspólnie, że przemilczymy wizytę braci Bennett i nie będziemy martwić Tony'ego. Lily początkowo nie była przekonana, ale kiedy obiecałem, że to więcej się nie powtórzy i zapewniłem, że mam nad wszystkim kontrolę, w końcu się zgodziła. Liczę na to, że wciąż o tym pamięta i nie pożałuję tego, że jej zaufałem.

– Może i słusznie? – Świdruje mnie takim spojrzeniem, że coraz bardziej zaczynam wątpić, czy rzeczywiście była w stanie trzymać język za zębami. – Wizyta twoich kumpli trochę mnie do tego sprowokowała. Nieczęsto zostaję postawiona pod ścianą. I to dosłownie.

Przenoszę wzrok na drzwi prowadzące do biura Anthony'ego, oczekując, że te zaraz się gwałtownie otworzą i zostanę wezwany do jaskini lwa na pouczającą pogadankę, ale kiedy tak się nie dzieje, ponownie skupiam się na Lily, a ona unosi oczy ku górze i wzdycha.

– Nie panikuj, pamiętam, co ci obiecałam. Możesz myśleć o mnie, co chcesz, ale jeżeli chodzi o dotrzymywanie słowa, to jestem w tym mistrzem. – Zniża głos do szeptu i dodaje: – Tony nadal o nich nie wie i tak pozostanie. Wpadłam na coś innego.

Nie obiecujOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz