Mikołaj
– No ja pierdolę... – wzdycham ciężko, po raz kolejny próbując wcelować kluczem w zamek. Nie pomaga fakt, że na słabo oświetlonej klatce schodowej panuje półmrok, a wypity alkohol wcale nie polepsza mi wzroku. Gdy słyszę szmer za plecami, przerywam na chwilę i odruchowo zerkam przez ramię. Nie muszę przenikać spojrzeniem ścian, żeby wiedzieć, że za drzwiami mieszkania naprzeciwko stoi pani Bogumiła, bo chyba tak nazywa się wścibska staruszka, która uważnie śledzi każdy mój ruch, odkąd się tu wprowadziłem.
Biorę dwa głębokie wdechy i wracam do walki z zamkiem. Moje dłonie są wilgotne i drżące, więc nic dziwnego, że klucz ślizga mi się w palcach. Znowu mam ochotę głośno przekląć, ale tym razem w porę gryzę się w język. I chyba to działa, bo klucz z cichym zgrzytem wchodzi w zamek, po czym przekręca się zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Klamka ustępuje, łaskawie wpuszczając mnie do środka. Staję na progu i odruchowo sięgam do włącznika światła, ale szybko cofam rękę. W mieszkaniu jest cicho i ciemno. Kontury mebli giną w ciemności, którą przecina pojedynczy promień słońca uciekający przez niedomknięte drzwi na końcu korytarza.
Niedbale zrzucam ze stóp buty i kieruję się prosto do sypialni. Kiedy chwiejnym krokiem przekraczam próg, z ust wyrywa mi się ciche westchnienie ulgi. Już prawie się udało. Najchętniej od razu padłbym na łóżko, ale najpierw podchodzę do okna, żeby poprawić zasłony. W moim obecnym stanie najmniejsza ilość światła razi i potęguje mdłości, które i bez tego są już nieznośne. Z trudem przełykam ślinę, czując kwaśny posmak soków żołądkowych na końcu języka. Uwalniam ramiona z przyciasnej marynarki; ta ląduje na podłodze i wpełzam pod kołdrę, zwijając się w pozycję embrionalną. Wiem, że powinienem sięgnąć do szafki nocnej po leki od psychiatry, ale zamiast tego sięgam do kieszeni spodni. Wyciągam komórkę i odblokowuję ekran. Kolejny, chyba już setny raz wchodzę w folder wiadomości. Imię Wiktorii opatrzone emotką serduszka znajduje się na samym szczycie mojej listy kontaktów. Klikam w nie i odczytuję ostatniego SMS-a, którego wysłała mi tamtego dnia:
„Dziękuję, że jesteś.
Przepraszam, ale ja nie mam już siły."
***
Rumia, 26 sierpnia 2012
Budzi mnie wstający dzień. Potrzebuję chwili, żeby wzrok przyzwyczaił się do bladej jasności poranka. Mrużąc oczy, rozglądam się po pokoju. Pierwsze, co przyciąga moją uwagę, to okno, a konkretnie zasłony. Jestem niemal pewny, że poprawiałem je przed położeniem się spać. Z drugiej strony, byłem praktycznie półprzytomny z bólu, więc równie dobrze mogłem sobie to uroić...
– Dzień dobry, śpiąca królewno!
Aż podskakuję na dźwięk melodyjnego kobiecego śmiechu. Gwałtownie wciągam powietrze, a moje serce przyspiesza napędzane wyrzutem adrenaliny do krwi.
Wszędzie rozpoznałbym ten głos.
– Do cholery, Wiki! Chcesz, żebym zszedł na zawał?! – Wymownie kręcę głową, jednocześnie rozglądając się po wnętrzu sypialni. Odrobina dnia wpada do środka przez częściowo rozsunięte zasłony, oświetlając idealnie środek łóżka, ale w kątach pokoju nadal tlą się resztki nocy. W końcu moje oczy odnajdują Wiktorię. Siedzi na starym kraciastym fotelu wciśniętym w róg pomiędzy PRL-owską komodę ze sklejki a regał na książki. Nie widzę jej za dobrze, ale nawet bez tego wiem, że ma założoną nogę na nogę, a na ustach ten swój szelmowski uśmieszek.
– Jak zwykle przespałeś najlepszą część imprezy – stwierdza tonem, w którym lekka drwina miesza się z udawaną pretensją. – Żałuj, że nie było cię na stypie!

CZYTASZ
pod powiekami
Mystery / ThrillerKiedy wzorowa przewodnicząca szkoły niespodziewanie popełnia samobójstwo, lokalna społeczność na moment wstrzymuje oddech. Dlaczego to zrobiła? Kto jak kto, ale ona? Nikt by się tego nie spodziewał, a już na pewno nie Weronika. Dziewczyna nie potraf...