8

20 3 16
                                    

Mikołaj

Jestem więcej niż pewny, że dzisiaj nie czekają na mnie piękne sny z nią w roli głównej. Kiedy zamykam oczy pod powiekami mam tylko nieprzeniknioną czerń. Pragnę zanurzyć się w tej ciemności, dać się pochłonąć i zapomnieć o świecie, który czeka na zewnątrz...

Po prostu zniknąć.

Z tą myślą zaciskam palce na butelce. W wyobraźni już czuję gorzki, piekący smak, który spływa w dół przełyku i zostawia po sobie ślad w postaci niewidzialnego ognia. Znowu będę pił z nadzieją, że utopię myśli i emocje. Niestety alkohol tylko napędza wyrzuty sumienia, które nieustannie szepcze mi do ucha:

– To wszystko twoj wina!

Nie mogę zaprzeczyć... Mimowolnie krzywię się pod nosem, po omacku odstawiając butelkę na kuchenny blat. Szkło brzęczy donośnie, aż mnie kłuje w uszach. Zdaję sobie sprawę, że powinienem przenieść się do salonu, na fotel albo lepiej na kanapę, bo siedzenie na kuchennym taborecie w tym stanie niesie wysokie ryzyko bliskiego spotkania z podłogą. Jednak nie potrafię zebrać w sobie dość siły, żeby ruszyć się z miejsca.

– No nie! Znowu pijesz?! – pełne pretensji pytanie przerywa ciszę zakłócaną dotąd tylko moim urywanym oddechem.

Całą swoja siłę woli wkładam w to, żeby otworzyć wilgotne powieki.

– Wiki? – Znowu tu jest? Przecież to niemożliwe...

Wodzę półprzytomnym wzrokiem po pogrążonej w ciemności kuchni. Nawet nie zauważyłem, kiedy za oknem zapadł zmierzch. Minął już czas długich letnich wieczorów i jesienne noce nadchodzą coraz szybciej. Sztuczny blask ulicznych latarni sączy się do środka przez koronkowe firanki, częściowo rozpraszając mrok gnieżdżący się w ciasnych kątach mieszkania. Mój wzrok potrzebuje chwili, żeby przywyknąć do ciemności, a wtedy dostrzegam jej drobną sylwetkę w progu między kuchnią a przedpokojem. Stoi oparta o futrynę, krzyżując ręce na piersi.

– I po co to wszystko? – Kręci głową z dezaprobatą. – Już tak długo byłeś trzeźwy... – wzdycha, a mnie momentalnie dopadają wyrzuty sumienia. Są jak małe potworki, które podgryzają w kostki, nie pozwalając się ignorować. Nie mam dobrej odpowiedzi, więc tylko zaciskam zęby i milczę. W ciemności nie widzę dobrze twarzy Wiktorii, ale i bez tego czuję na sobie jej przenikliwe niebieskie spojrzenie.

– Dosyć tego. Musisz wziąć się w garść, rozumiesz? – kiedy ponownie się odzywa, jej głos jest chłodny i zdecydowany.

– Po co? – Wzruszam ramionami. – Bez ciebie to nie ma sensu.

Wiki prycha pod nosem.

– Pierdolisz głupoty, Jakubowski – stwierdza stanowczo. – Życie ma taki sens, jaki sami mu nadajemy.

– W takim razie, powiedz mi: dlaczego?

Co dlaczego? – Nie potrzebuję światła, żeby widzieć jak marszczy brwi.

– Dlaczego to zrobiłaś, Wiki? Dlaczego się zabiłaś? – W końcu odważam się wypowiedzieć na głos pytanie, które nie pozwala mi spokojnie spać.

– To nie tak! Ja tego nie... – Wiktoria zaczyna, ale nie kończy. Przerywa jej sztuczna biel, która zalewa wnętrze kuchni.

– Kuba?

Oślepiony, odruchowo zaciskam powieki i zasłaniam oczy dłonią. Przekleństwa same pchają mi się na usta, ale zaciskam wargi i czekam jeszcze chwilę, aż wzrok przyzwyczai się do jasności. W tym czasie ktoś, pewnie ta sama osoba, która zapaliła światło, podchodzi bliżej, a po kilku krokach słyszę szuranie odsuwanego krzesła.

pod powiekamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz