Weronika
Po wyjściu ze szkoły mijam przystanek autobusowy i ruszam chodnikiem przed siebie. Chociaż muszę, to nie mam ochoty wracać do domu, a półgodzinny spacer wydaje się rozsądnym kompromisem, który pozwoli mi chociaż spróbować poukładać sobie w głowie to, co się dzisiaj wydarzyło.
Jednak kiedy dochodzę pod blok nadal nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Powoli wspinam się na trzecie piętro, usiłując jak najdłużej odwlec moment powrotu do domu. Domu, który od śmierci Wiki wydaje się tak okropnie pusty, a zarazem już od progu z każdego kąta atakują mnie wspomnienia.
Chociaż Wiktorii już nie ma, to jej nieobecność wybrzmiewa równie głośno jak kiedyś obecność. Moja siostra nigdy nie lubiła być pomijana, więc nic dziwnego, że po śmierci też nie pozwala o sobie zapomnieć.
Kiedy w końcu staję przed drzwiami i przekręcam klucz w zamku słyszę jak głośno bije mi serce. Ledwo naciskam klamkę, a w powstałej wąskiej szparze pojawia się czarny nos. Puszysty ogon Hery wybija na boazerii w przedpokoju jedyną w swoim rodzaju melodię psiej miłości.
– No cześć, cześć. Ja też się cieszę, że cię widzę. – Jedną ręką głaszczę psa po głowie, a drugą zamykam za sobą drzwi. Kiedy goldenka odchodzi na swoje posłanie, dom na powrót pogrąża się w martwej ciszy. Milczenie czterech ścian zakłóca jedynie ciche tykanie zegara, ale tym razem mam wrażenie, że czas nie płynie do przodu, ale w tył, ożywiając wspomnienia.
Opieram palce jednej nogi o piętę drugiej i zsuwam z nóg poszarzałe białe trampki. Przez cienki materiał skarpet nadal wyczuwam resztki drobnego piasku przyniesionego z plaży tamtego dnia...
– Hej, wróciłam! – wołam od progu, zamykając za sobą drzwi. – Sorry, że wcześniej nie odbierałam telefonu! Co chciałaś?
Nasłuchuję melodyjnego głosu Wiktorii, ale odpowiada mi tylko cisza. Rzucam plecak na ziemię i wchodzę w głąb mieszkania.
– Halo? Wiki? – Kiedy dochodzę do miejsca, gdzie korytarz skręca w lewo moim oczom ukazują się uchylone drzwi pokoju siostry. Zachodzące słońce sączy się przez okno do wnętrza sypialni i wylewa wąskim strumieniem na pogrążony w wieczornym półmroku hol. Moje tętno przyśpiesza, zupełnie jakby ciało instynktownie wyczuwało nieznane zagrożenie, o którego istnieniu nie mam jeszcze pojęcia. A mimo to nogi same niosą mnie dalej. Wyciągam rękę i lekko popycham drzwi, żeby móc zajrzeć do środka pokoju.
– Wiki? – instynktownie ściszam głos, dostrzegając siostrę leżącą na łóżku. Wszystko wskazuje na to, że śpi, co jest dla niej równie nietypowe jak sama pozycja, którą przyjęła. Wygląda jakby padła na łóżko nieprzytomna po mocno zakrapianej imprezie. Leży na wznak z wyprostowanymi nogami, jedna ręka zwisa jej bezwładnie za krawędź materaca, a druga częściowo zasłania twarz, której i tak zbytnio nie widać spod rozczochranych blond loków. Nie chcę jej niepotrzebnie budzić, ale coś w tym obrazku mi nie pasuje. Nieprzyjemne przeczucie sprawia, że nie ruszam się z miejsca i oparta o framugę lustruję siostrę badawczym spojrzeniem.
Kiedy w końcu uświadamiam sobie co jest nie tak, gwałtowna fala przerażenia uderza we mnie, odbierając na chwilę oddech.
Bo to właśnie o oddech chodzi. Mimo, że od kilku minut obserwuję śpiącą Wiktorię, to w tym czasie jej klatka piersiowa nie uniosła się ani razu. Ciało dziewczyny jest idealnie nieruchome jak szmaciana kukiełka rzucona na łóżko przez znudzone zabawą dziecko.
– Wiki! – chcę krzyknąć, ale z moich ust wyrywa się tylko zachrypnięty szept. Robię krok do przodu, a za nim kolejny, chociaż nogi mi się trzęsą, a kolana mam jak z waty. Syczę z bólu, kiedy moja bosa stopa natrafia na jakiś przedmiot, którego krawędzie wbijają się w skórę. Opuszczam wzrok, a oczy odnajdują leżący na podłodze pen. Na pierwszy rzut oka niepozorny kawałek plastiku wypełniony przezroczystym płynem, ale wystarcza, żebym zrozumiała, co się stało...
CZYTASZ
pod powiekami
Mystery / ThrillerKiedy wzorowa przewodnicząca szkoły niespodziewanie popełnia samobójstwo, lokalna społeczność na moment wstrzymuje oddech. Dlaczego to zrobiła? Kto jak kto, ale ona? Nikt by się tego nie spodziewał, a już na pewno nie Weronika. Dziewczyna nie potraf...