Rozdział 4

84 9 117
                                    

Dzisiaj była niedziela, a to oznaczało, iż miałam wolne. W ogóle w weekendy staram się wyluzować, by w dni powszednie egzystować z podwojoną siłą. W soboty starałam się wykonać jak najwięcej roboty w sprawie ślubów, ale zazwyczaj tylko do pory obiadowej, chociaż czasami zdarzało się, iż miałam tyle na głowie, że musiałam użerać się ze wszystkim o wiele dłużej, a potem mogłam cieszyć się wolnym.

Dzisiaj szłam na babski wieczór do Lauren.
Całkiem o nim zapomniałam, gdyby nie Reese, która przyszła po mnie. Jej się to również nie za bardzo podobało, bo ona z natury wolała pracować. Nawet w domu starała się grzebać w papierach urzędowych. Szczerze mówiąc to ja byłam bardziej tą, która lubiła zabawę i takie spotkania, tylko że tym razem w głowie ciągle miałam Ashley i Colina...

Ani Reese, ani Lauren nie lubiły imprez tak bardzo jak ja. Chociaż... Ten cały babski wieczorek tak naprawdę nie był żadną imprezą. Kiedyś, kiedy jeszcze chodziłyśmy do liceum albo na studia, może mogłybyśmy to tak nazwać, ale teraz byłyśmy poważnymi, dorosłymi ludźmi, niepijącymi w niedzielę wieczorem. W końcu w poniedziałek ktoś musiał iść do pracy. A jak iść do pracy, to nie z bolącą głową i Saharą w gardle.

Tak więc było to po prostu wieczorne spotkanie przyjaciółek.

Mogłyśmy się spotkać innego dnia, jednak nie każdej to pasowało. Reese miała jakieś papiery do wypełnienia z urzędu, w którym pracowała, a Lauren była zajęta przygotowaniem się na lekcje z dzieciakami.

Reese zapukała do drzwi domu Lauren i Maxa. Niemalże od razu w wejściu pojawił się mąż naszej przyjaciółki. Stał w pełni gotowy do wyjścia. W końcu babski wieczór, oznaczał zero facetów. Nawet Maxa.

- O! Kochanie, dziewczyny już przyszły! - krzyknął. Uśmiechnął się do nas szeroko. - Tylko grzecznie mi tu. - W jego oczach pojawił się łobuzerski błysk. - W razie czego jestem pod telefonem - te słowa skierował do swojej żony, która właśnie się pojawiła obok niego. Cmoknął ją pośpiesznie w usta. - Idę do Jareda, a wy bawcie się dobrze. - Mrugnął go nas i wyszedł.

- Pa! - wykrzyknęłyśmy za nim chórem.

Uświadomiłam sobie, że cały czas się uśmiechałam. Max był cudowny, a razem z Lauren tworzyli idealną parę. Na pewno mieli swoje złe dni jak każde małżeństwo, ale kochali się i - co więcej - do siebie pasowali.

- Wejdźcie. - Lauren zrobiła nam miejsce, byśmy mogły wygodnie wejść do środka.

Nasz skowroneczek różnił się od nas nie tylko swoją artystyczną duszą i dobrocią dla każdego, ale także tym, że jako jedyna z nas posiadała obcięte włosy na chłopaka. Była drobna i piękna, a nawet urocza. Jej piękne szare oczy wpatrywały się w każdego z życzliwością. Każdy, kogo uczyła muzyki w szkole, ja uwielbiał. Nie tylko miała talent, ale także odpowiednie podejście do swoich uczniów oraz pasję.

Weszłyśmy do salonu, gdzie wszystko było już przygotowane: przekąski, pizza i napoje.

- Nie żartuj - odezwała się Reese. - Zamówiłaś pizzę? Jak za dawnych lat. - Szturchnęła delikatnie Lauren.

- To Maxa pomysł. - Uśmiechnęła się. - Musimy się spieszyć, bo zaraz ostygnie. - Rozdała nam talerze i zaczęła kroić ciasto.

- Ale mi ślinka cieknie - oznajmiła Królowa Lodu.

Dlaczego tak ją nazywaliśmy? Ponieważ z wyglądu przypominała Królową Lodu, a nawet Królową Śniegu. Jasne, platynowe wręcz włosy, sięgające do ramion oraz szaroniebieskie oczy były jej znakiem rozpoznawczym. Na pierwszy rzut oka kobieta wyglądała jakby była złą osobą, szczególnie, że w pracy siedziała poważna, bez uśmiechu. Umiała się uśmiechać i nawet lubiła to, ale to tylko na pierwszy rzut oka, dopiero jak jej klient do niej podchodził, ona stała się sobą. To trochę jak mija się różnych ludzi na ulicy albo w autobusie czy pociągu... Wszyscy wyglądają na pierwszy rzut oka jakby byli nieprzyjemnymi ludźmi, z którymi nie warto rozmawiać, a tak naprawdę jest wręcz przeciwnie.

Pomóż mi przetrwać - Seria: Pomóż mi #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz