Rozdział 1

198 18 215
                                    


Wysłałam wiadomość do dziadka, żeby niczego nie kupował. To jego urodziny i to ja powinnam zrobić zakupy, ale się uparł.

Do: yawg*
Mam nadzieję, że chociaż pozwolisz mi samej kupić tort!

Od: yawg
Jeszcze się nie nauczyłaś piec?

Napisał to specjalnie, ponieważ doskonale wiedział, że nie potrafiłam gotować ani piec. Brakowało mi czasu i chęci na to. Znaczy potrafiłam niektóre dania... Oczywiście te najłatwiejsze: omlet, jajecznicę, kanapki, tosty i czasami ziemniaki w garnku na obiad, jak nie zapomnę o tym, że się gotują. Kiedyś próbowałam się bardziej przyuczyć, ale uświadomiłam sobie, że nie lubię tego robić, a do tego nie mam cierpliwości. Chyba odgórnie było postanowione, abym tylko jadła jedzenie, a nie go przygotowywała. Dla mnie to nawet lepiej, bo przynajmniej się nie męczyłam.

- Z kim tak esemesujesz? - głos Pharrella przywrócił mnie do rzeczywistości. Przypomniałam sobie, iż znajdowałam się w miejscu publicznym i nie byłam sama przy stoliku. - Czyżbyś miała faceta i nic nam nie powiedziała? - zapytał dwuznacznym tonem.

Przerwałam pisanie, po czym uniosłam wzrok, spoglądając w jego niebieskie oczy. Na jego ustach uformował się ten uśmiech. Flirciarski, trochę łobuzerski, ale wciąż ten sam, którego najczęściej używał, kiedy rozmawiał z nieznajomą kobietą, na którą polował.

Przewróciłam oczami na samą myśl tych biednych kobiet, a czasami nawet dziewczyn. Miałam nadzieję, by chociaż te jego koleżanki miały ukończoną pełnoletność. Chyba nie mógłby... Prawda? Nie mógłby być aż takim głupkiem.

Bywało tak, że się zastanawiałam jakim cudem w ogóle zaczęliśmy się przyjaźnić, ale potem przypominałam sobie, iż ten właśnie mężczyzna może i zachowywał się jak jakaś niewyżyta seksualnie istota ludzka, ale w głębi serca był dobry i nie taki głupi - pod względem intelektualnym - jak mogłoby się wydawać.

To on z całej naszej paczki jako jedyny zawsze był casanovą i posiadał to coś, dzięki czemu płeć przeciwna lgnęła do niego niczym ćma do światła.

Na bank Pharrell został zamieniony w szpitalu jako niemowlę, ponieważ prócz jako takiej inteligencji, o której swoją drogą nie za bardzo lubi się chwalić - co jest jeszcze dziwniejsze - w ogóle nie jest podobny do Reese, jego siostry bliźniaczki. Miałam na myśli tutaj wnętrze, bo jeśli chodzi o wygląd... Byli identyczni jak przystało na bliźniaków.

- Tak, ale bardzo dobrze go znacie - powiedziałam pewnym siebie głosem, na co Trent, siedzący obok niebieskookiego flirciarza, uniósł brwi w zaskoczeniu. Żeby utrzymać ich trochę w napięciu, dopiero po dłuższej chwili dodałam: - Jest ode mnie z pięćdziesiąt lat starszy i nazywam go dziadkiem. - Na moje słowa Pharrell parsknął śmiechem, a Trent tylko uniósł delikatnie kącik ust w górę, jakby walczył sam ze sobą. - I ma dzisiaj urodziny.

- To w takim razie kiedy będziesz składać życzenia, dodaj tam też nas, prawda Max? - Głowa brata Reese odwróciła się w kierunku blondyna, który uważnie słuchał naszej rozmowy.

Max to chyba najporządniejszy mężczyzna z tego towarzystwa. Takiego to ze świecą szukać. Jest wyjątkowy, ponieważ ma cudowny charakter i wiadomo, że nie jest idealny, ale chyba jest najlepszy z nas. Dodatkowo to wierny mąż naszej przyjaciółki, Lauren, która była jego pierwszą dziewczyną z lat licealnych. Wzięli ślub, kiedy jeszcze byli na studiach, bo tak bardzo byli w sobie zakochani. Kochał ją wciąż tak samo, a moze nawet bardziej i chyba nic tego nie mogłoby zmienić. I nie tylko dlatego. On po prostu to dobry człowiek. Cytując mojego dziadka: "to złoty chłopak".

- Ja chyba do niego zadzwonię. - Złączył swoje dłonie ze sobą na stoliku. - Chyba wtedy byłoby jeszcze lepiej, co nie?

- A dajcie spokój. - Machnął ręką Kieran, starszy od nas o rok.

Pomóż mi przetrwać - Seria: Pomóż mi #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz