Rozdział 17

82 7 258
                                    

Pov Naomi

Nie uśmiechało nam się z nieobecnością Ashley. Te wszystkie dni - choć było ich tylko kilka - stały się nijakie. Miałam wrażenie, że nic nie szło do przodu w sprawie ślubu. Chociaż tak naprawdę udało się nam załatwić dekoracje, kościół i te cholerne obrączki.

Oczywiście, starałam się ciągle coś robić. Ostatnio na przykład wspólnie z panną młodą przez telefon wybierałyśmy odpowiednie menu. Z tego co Ashley mi mówiła, dla Colina (jak zwykle z resztą) było wszystko obojętnie i zgodzi się na wszystko, byleby jego ukochana była szczęśliwa i miała swój wymarzony ślub.

Typowy Colin.
On zawsze dawał wolną rękę. Z nim nigdy nie było kłopotów. Czasami trzeba było z niego wyduszać jego zdanie, jego opinię, jego wybór.

Rozumiałam, że chciał uszczęśliwić swoją partnerkę, ale czasami jego zdanie też było ważne. Żeby chociażby później nie myślał, że wszystko wybierała Ashley i nie jest tak cudownie, jak myślał, iż będzie.

Z drugiej strony cieszyłam się, że tak to wyglądało. Czekaliśmy na Ashley, z którą miałam lepszy kontakt niż z Bessonem, a oprócz tego to ona miała wybierać wszystko, co potrzebne było na wesele.

Ash miała wrócić za dwa dni, więc ten ubłagalny moment zbliżał się wielkimi krokami. Na razie nic nie miałam zaplanowane pod kątem organizacji tego wielkiego dnia, dlatego też zgodziłam się na spotkanie z przyjaciółmi.

Siedzieliśmy wszyscy, jak zwykle przy stoliku tuż obok okna.

Kochałam ich. Byli dla mnie wszystkim i nie miałam nikogo oprócz nich. Był dziadek, ale jeśli chodziło o znajomych lub innych przyjaciół, byli tylko oni. I nie mogłabym sobie znaleźć innych. Nie tylko dlatego, iż byłam do nich przyzwyczajona, ale dlatego, że oni byli dla mnie jak rodzina. Mój dziadek ich uwielbiał, moi rodzice, nawet jeśli nie znali ich aż tak dobrze, jak mój yawg, to wciąż nie zmienia faktu, że i tak to wiele dla mnie znaczyło. W dodatku znaliśmy się tak długo, tak wiele razem przeszliśmy...

Miałam szczęście, że ich poznałam wtedy na tamtym korytarzu licealnym.

- Wczoraj byłam u rodziców i kazali powiedzieć ci, że ostatnio zjawili się u ciebie w domu - głos Resse przywrócił mnie do rzeczywistości. Te słowa kierowała do swojego brata. - Nie dość, że ciebie nie zastali, to jeszcze podobno ze swojego domu robisz śmietnik. Nawet przez okno widać! - Kobieta przerwała na chwilę, oczekując jego reakcji w formie odpowiedzi, lecz Pharrell milczał. Zmarszczył tylko czoło, nie rozumiejąc. Na pewno tak było, bo nie wierzyłam, że on nagle się nawrócił i zaczął myśleć. Chociaż w szkole nie był aż takim głupcem... - A do tego...

- O czym ty mówisz? - Zrobił krzywą minę.

- Że robisz ze swojego domu burdel - omal nie krzyknęła. Prawdopodobnie przypomniała sobie gdzie właśnie się znajdowała.

Mimo to i tak kilka osób popatrzyło znacząco na naszą Królową Lodu. Kobieta jednak zignorowała te spojrzenia.

- Słucham? - zapytał zdziwiony. - Przecież nie mam czasu na sprzątanie i te wszystkie inne zwykle sprawy. A jeśli rodzice chcieli do mnie przyjść, to trzeba było się umówić, zadzwonić czy coś... - Dotknął dłonią szklanki z sokiem. - Mam pracę, nie mam czasu na życie. W nocy pracuję, a w dzień najczęściej śpię, żeby mieć siłę na pracowanie. Przecież wiecie o tym.

Jego siostra przewróciła oczami.

- Chyba chciałeś powiedzieć, że nie sypiasz sam, tylko co noc znajdujesz nową naiwną. Pewnie specjalnie wybrałeś akurat pracę w pubie, żeby szukać. - Oderwała na moment wzrok od brata. Trwało kilka sekund, aż w końcu wróciła spojrzeniem wprost w jego tęczówki i zapytała poważnie: - Ty, a może jesteś jakimś żigolakiem?

Pomóż mi przetrwać - Seria: Pomóż mi #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz