Pov Colina
Obiad zjedliśmy w dość niezręcznej i niezbyt miłej atmosferze. Miało być przyjemnie i radośnie, a wyszło na odwrót. Miałem zamiar jakoś przeprosić moją partnerkę, nawet jeśli doskonale wiedziałem, że to nie była moja wina. Ona nie zasłużyła na takie traktowanie.
Chciałem jak najszybciej wrócić z Ashley do domu. Po co mieliśmy tu być, po takiej reakcji?
Ale nie było nawet czasu, by porozmawiać o tym z blondynką. Zajęliśmy się jedzeniem, w trakcie rozmawialiśmy o jakichś drobnostkach, a potem rodzice zaprosili nas do ogrodu, ponieważ ich zdaniem pogoda była w miarę ładna, więc chcieli z niej korzystać. Nawet jeśli wciąż mieliśmy kalendarzową zimę.
Ogród przypominał park: ścieżka, pomiędzy nią trawa i drzewa. W kilku miejscach nawet stały ławki.
Mama nie miała czasu na uprawianie prawdziwego ogrodu z warzywami, owocami, kwiatami oraz całą roślinnością. Możliwe, że nawet nie potrafiłaby się nim zająć. Dlatego też zewnątrz razem z projektantem postanowiła stworzyć swój własny mini park. Oczywiście nie zabrakło altanki, która stała niedaleko.
- Colin, a pamiętasz może Audrey? - zapytała nagle mama, gdy spacerowaliśmy w czwórkę po ogrodzie.
- A powinienem? - spytałem obojętnie.
Nie miałem ochoty tu przebywać.
Humor mi się popsuł przez zachowanie rodziców, a szczególnie mamy.Wciąż trzymałem Ashley za dłoń. Nie zamierzałem jej puszczać. Chciałem dać jej do zrozumienia, że byłem tu z nią i nigdzie się nie wybierałem.
- Och, Colin - westchnęła. - To przecież córka mojej starej znajomej. Mówię o Millerach... - Przewróciła oczami.
- No i co? - Wzruszyłem ramionami.
- Ostatnio spotkałam ją i jest bardzo piękna. Myślę, że im jest starsza, tym piękniejsza. Starzeje się jak wino... - Zaśmiała się lekko, ale widząc brak jakiejkolwiek reakcji z mojej strony, mówiła dalej: - Pomyślałam, że może byś się z nią spotkał. - Dostrzegła, jak zaciskam usta, powstrzymując się przed gniewem. - Oj, miałam na myśli, żebyście się spotkali jako przyjaciele. W końcu spędziliście wspólnie dzieciństwo!
- Mamo, chyba oszalałaś...
- Spokojnie - tata wszedł mi w zdanie. Już zacząłem się obawiać, iż stanie po stronie mamy, kiedy niespodziewanie usłyszałem: - Nie było tematu - jego głos był opanowany. Zachowywali się, jakby to było normalne, jakby wcale nie było tu Ashley, a ja nie miałem mieć zaraz ślubu. Niedowierzałem. - Colin, lepiej mi powiedz, jak tam w pracy? Dobrze ci tam? Może zastanawiałeś się, żeby kiedyś...
Ojciec nie dokończył swojego pytania, gdyż w tej samej chwili usłyszeliśmy telefon. Automatycznie każde z nas rozejrzało się dookoła. Okazało się, iż był to telefon mojej narzeczonej. Oddaliła się od nas i zajęła rozmową.
Pewnie to Naomi.
Chodziło o ślub.Dostałem moment, podczas którego mogłem wygarnąć rodzicom.
- Co to ma być?! - Nie ukrywałem swojej wściekłości. - Jak wy się zachowujecie? Najpierw ta reakcja na nasz ślub, a teraz jakaś Audrey? Zwariowaliście?! - Rodzice otwierali już usta, by coś na to odpowiedzieć, lecz nie pozwoliłem im: - Pomyśleliście może, jak poczuła się Ashley? Cały dzień się denerwowała. Udawała, że jest spokojna, bała się waszej reakcji, chciała wypaść jak najlepiej, szukała odpowiedniego prezentu, a wy co?! - Nawet nie zważałem na to, czy przypadkiem podnosiłem właśnie głos, czy to tylko moja własna wyobraźnia. - Przypominam wam, że przyszedłem tu z moją narzeczoną, powtarzam: narzeczoną, powinniście się jakoś zachować. Przecież nie widzicie jej pierwszy raz, na poprzedniej wizycie umieliście się jakoś zachować. Ashley nic złego wam nie zrobiła, stara się, sprawia, że jestem szczęśliwy i ją kocham. Szanujemy się i to jest najważniejsze, powinniście się postarać uszanować i ją. Ona jest dla mnie ważna... - dodałem ciszej. - Dlaczego to robicie?
Nie odpowiadali. Wpatrywali się przez długi czas zmieszani na mnie. Nawet nie dostrzegłem w nich skruchy. Może nie wiedzieli co na to odpowiedzieć.
- Chcieliśmy tylko dobrze - wreszcie mama się odezwała nieśmiało. - W razie czego jeden telefon i... - uciszyła się, widząc moją ostrzegawczą minę. - Pochodzisz z bogatej rodziny, chcieliśmy, żeby twoja przyszła żona też nie była uboga. Nie mam nic do Ashley, jest przynajmniej Amerykanką, ale jest z domu dziecka. Nie wiadomo nic o jej rodzicach, o rodzinie. Prawdopodobnie nie pochodzi z zamożnej rodziny...
- Mamo! Prosiłem cię. - Zamknąłem na chwilę oczy, starając się uspokoić. Miałem nadzieję, iż jak przez kilka chwil nie będę się na nich patrzył, momentalnie zrobi mi się lepiej i uspokoję nerwy.
- Przepraszam - odrzekła tylko.
- Nie ważne... - Odszukałem wzrokiem mojej narzeczonej, która stała tyłem do mnie. Miałem nadzieję, że przestała rozmawiać i była to odpowiednia pora, by się stąd zmyć. - Zrobicie co będziecie chcieli, my przyjechaliśmy do was, żeby was zaprosić na nasz ślub. Przyjdziecie, to dobrze, nie przyjdziecie, to trudno - zakończyłem i nie czekając na ich odpowiedź, ruszyłem w kierunku altanki, gdzie stała moja ukochana.
Kobieta zakończyła rozmawiać przez telefon, dlatego też nie chciałem jej przestraszyć, tym bardziej, że właśnie była pogrążona w swoich myślach. Wpatrywała się przed siebie, a delikatny wiatr targał jej blond włosy. Była piękna.
Miałem ochotę zrobić jej zdjęcie. Zamiast tego zbliżyłem się do niej i przytuliłem się do niej od tyłu. Pocałowałem w głowę.
- Przepraszam, nie tak to miało wyglądać. - Nie widziałem jej twarzy, więc nie wiedziałem czy jest zła, czy jest smutna. - Jeśli chcesz, powiem im, żeby nie pojawiali się na naszym ślubie.
Pociągnęła nosem.
- Płakałaś? - Zmarszczyłem czoło.
Nie czekając na jej odpowiedź, która najpewniej okazałaby się kłamstwem, odwróciłem ją przodem do siebie i dostałem odpowiedź: moja narzeczona płakała. Z oczu płynęły jej łzy jak ze strumienia.
- Kochanie, to przez nich? - Kobieta nie odpowiedziała. Cały czas wpatrywała się we mnie. - Wybacz mi, przepraszam. Żałuję, że tu w ogóle przyjechaliśmy. Gdybym wiedział... - urwałem, kiedy nagle rzuciła się mi na szyję i mocno przytuliła. - Skarbie...
- To nic, naprawdę. - Wysiliła się na uśmiech. Wytarła mokre od łez policzki. - Kocham cię i nic tego nie zmieni, nawet twoi rodzice. Jest inna sprawa... - Wzięła głęboki oddech. - Będę musiała wyjechać na kilka dni zawodowo. Przepraszam, że cię teraz zostawiam z przygotowaniami, ale to naprawdę ważne. - Zrzedła jej mina. - Przed chwilą dzwonił szef i... - Oderwała wzrok od moich oczu, wpatrując się na widok przed nami. - Muszę jechać, przepraszam... Wiem, że moment jest bardzo zły, ale...
- Hej, spokojnie - przerwałem jej. - Skoro musisz, to jedź. - Chwyciłem dwoma palcami jej brodę, by z powrotem popatrzyła się na mnie. - Dam jakoś radę. - Posłałem jej słaby uśmiech. - Tylko wróć.
- Wrócę za kilka dni, obiecuję. - Pocałowała mnie w usta. - Kocham cię.
- A ja ciebie.
W ogóle nie podobała mi się ta sytuacja. Skoro Ashley wyjeżdżała i zostawiała mnie samego z tym wszystkim, to oznaczało, iż musiałem współpracować z Naomi. Jeszcze, gdy była przy nas moja narzeczona, to wszystko jakoś dało się wytrzymać, ale teraz? Teraz, kiedy ona wyjeżdżała, zostawiała mnie i Naomi samych.
"Będę musiał spędzić kilka dni sam na sam z Naomi Swinton."
"Kurwa, cudownie."
- Spadajmy stąd.
- Co? A twoi rodzice? - zapytała zdziwiona.
- Daj spokój - rzuciłem lekceważąco. - Wrócimy do naszego mieszkania, a tam będę cię przepraszać... - wyszeptałem jej do ucha.
W odpowiedzi uśmiechnęła się szeroko do mnie, a moje serce zabiło mocniej.
************************************
Witajcie! 😍
Co myślicie o rozdziale? ^^
Ash i niespodziewany wyjazd i to w nie za bardzo odpowiednim momencie 🤔 Cóż... Jak trzeba to trzeba, w końcu praca wzywa 👀
Czekam na Wasze komentarze i gwiazdki ❤️❤️
Trzymajcie się 😘
![](https://img.wattpad.com/cover/363011303-288-k176507.jpg)
CZYTASZ
Pomóż mi przetrwać - Seria: Pomóż mi #1
RomanceNaomi Swinton, organizatorka ślubów dostaje zlecenie od pewnej kobiety. Mogłoby wszystko być normalne, lecz jej klientką okazuje się narzeczona Colina Bessona. Colin Besson to przeszłość. Dla Naomi był wszystkim: przyjacielem, wsparciem, bezpieczeńs...