Prolog

1.2K 121 108
                                    

Osiem lat wcześniej

Czy to koniec? Czy umrę w bólu i samotności w śmierdzącej zgnilizną piwnicy?

Miałem dopiero dwadzieścia dwa lata, a z każdym dniem coraz mocniej modliłem się o śmierć. Ten skurwiel do tego doprowadził. Odebrał mi możliwość normalnego życia. Chciał, żebym wyrzekł się jedynej osoby na tym świecie, która szczerze mnie kochała. Oddała mi serce. Pokazała namiastkę normalności. Dała szansę na piękną przyszłość.

Nie mogłem z niej zrezygnować. Nie mogłem wymazać jej ze swoich myśli. Wolałem zakończyć to pieprzone życie teraz, niż ciągnąć je dalej, wiedząc, ile straciłem.

Twarz puchła. Ledwo dawałem radę rozchylić powieki. Nadgarstki paliły żywym ogniem. Krew ciekła z otwartych ran. Żebra bolały przy każdym oddechu. Na pewno były połamane.

Mój ojciec nie znał litości. Był bezduszną bestią. Potworem, który zawsze zdobywał to, co chciał. Tych, którzy mu się sprzeciwiali, karał śmiercią.

Miałem trzy lata, gdy w ten sam sposób zabił mamę. Też mu się postawiła. Też chciała uciec. Nie pozwolił jej na to. Byłem naiwny, myśląc, że mi się uda.

Nie miałem już sił walczyć ze słabościami swojego ciała. Głowa opadła mi bezwładnie. Trzymałem się na krześle tylko dzięki krępującym mnie linom. W ustach nazbierał się nadmiar krwi. Rozchyliłem wargi, pozwalając jej swobodnie ściekać na ziemię. Usłyszałem zgrzyt zardzewiałej zasuwy w drzwiach, skrzypnięcie zawiasów, ciężkie kroki po zmurszałych schodach.

Znowu wrócił. Mój oprawca. Mój kat. Mój ojciec.

­ – Żyjesz jeszcze? – zapytał kpiącym głosem, zapalając nad moją głową światło.

Nie uzyskując odpowiedzi, ciągnął dalej:

– Jesteś prawdziwym dziedzicem mojego prezesowskiego stołka. Uparty. Twardy. Nieujarzmiony. Zawzięty. Każdy na twoim miejscu śpiewałby i tańczył, jak mu zagram. Ale nie ty... – Cmoknął pod nosem z niemą aprobatą.

Obszedł mnie dookoła, bacznie przyglądając się zmaltretowanemu ciału.

– Dojdziemy do porozumienia czy mam zastosować inne środki?

Kolejny brak odpowiedzi doprowadził go do furii. Założył na rękę kastet i zaczął uderzać. Metal rozrywał skórę, a siła ciosów ogniem przedarła się przez moje mięśnie. Zacisnąłem szczękę i, z nieugiętością, przyjąłem każdy zadany ból.

Nie okażę mu słabości. Może mnie zabić, ale nie poddam się. Nie pozwolę, żeby wygrał.

Przed oczami ukazały się białe plamy, z ust wydarło się rzężenie płuc, a ciało odmawiało posłuszeństwa. Byłem już na mecie życia i szczęśliwy, że to gówno nareszcie się skończy. Wolałem objęcia śmierci, niż poddanie się jego woli. Zauważył to.

Klnąc pod nosem, wściekły przeszedł przez pokój. Dobrze wiedział, że siłą nic nie wskóra. Byłem cholernie upartym osłem, którego nie wzruszały jego pierdolone pięści. Od zawsze mnie nimi okładał. Sam przyzwyczaił mnie do tortur, chcąc zrobić ze mnie nieustępliwego Prezesa. Teraz odwróciło się to przeciwko niemu. Zacisnął palce na moich włosach i szarpnięciem podniósł głowę do góry.

Ostatni wysiłek.

Zmusiłem się do rozchylenia powiek, żeby spojrzeć mu prosto w oczy. Zobaczyłem jego wkurwienie wymalowane na twarzy. Pomimo opuchlizny i otwartych ran, kącik moich ust nieznacznie się podniósł.

– Nie wygrasz. Nie zrezygnuję z niej – wycharczałem ledwo słyszalne słowa.

Prychnął pod nosem.

– Skoro tak ci na niej zależy, to może sprowadzę ją tu. Będziesz miał ją blisko, a Braciom przyda się nowa klubowa dziwka.

Nie! Kurwa nie!

Z trudem wyszarpnąłem głowę spod ciężkiej łapy. Czułem przepełniającą mnie nienawiść i gorycz.

– Nie pozwolę na to. – Adrenalina wzmocniła siłę moich słów.

Wyprostował się dumnie i, z perfidnym uśmieszkiem, rozłożył ręce.

– A co możesz zrobić, będąc tu?

Miał rację. Byłem bezradny. Muszę coś wymyślić, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo. Mój stary jest zdolny do wszystkiego. Do najgorszego zła. Porwie ją i zniszczy, tak samo, jak mnie. Nie mogę do tego dopuścić.

– To co, synu? Dojdziemy do porozumienia? – W jego głosie słyszałem zadowolenie z wygranej.

Tak, wygrał, a ja przegrałem życie.

Skinąłem, wiedząc, że tym jednym ruchem podpisałem pakt z diabłem. Już nigdy nie zaznam szczęścia. Będę zniewolony kajdanami wykutymi przez mojego ojca. Bez prawa głosu. Bez możliwości decydowania o własnym losie. Nie mogącym nigdy odejść.

Zniewolenie. Od dziś tylko to mnie definiowało...

Od autorki

Czytelniku, zanim przejdziesz do pierwszego rozdziału mojej książki, zapraszam do obejrzenia zwiastunu  ;)


Doścignąć wolność #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz