Rozdział 10

613 98 89
                                    


* SET *


Minęło pięć dni od wypadku i mojego wprowadzenia się do niej. Nasza relacja z każdą chwilą coraz bardziej się zacieśniała. Zaczynała mi ufać. Otwierała przede mną duszę. Choć nadal nie wyjawiła mi do końca swojej przeszłości i tak cieszyłem się z obecnych postępów.

Tego ranka znowu obudziła się w moich ramionach. Uwielbiałem ten moment, gdy otwierała oczy i z uśmiechem na ustach mówiła:

– Dzień dobry.

Nie wyobrażałem sobie innych poranków, niż właśnie takie. Miałem ochotę złapać dłonią za jej kark, przyciągnąć do siebie i wbić się w jej usta. Chciałem nasycać się słodyczą jej malinowych warg i wedrzeć się językiem pomiędzy nie. Zamiast tego ochryple odpowiadałem:

– Dzień dobry, kochanie.

Zawsze rumieniła się, gdy zwracałem się do niej pieszczotliwie. Lubiła to. Zsunęła się z łóżka i szybkim krokiem podążyła do łazienki.

Jeszcze kilka dni postu, a nie dam rady nad sobą zapanować. Te jej kształtne pośladki, obciśnięte kusymi szortami, wywoływały coraz boleśniejszy wzwód.

Kurwa, ile jeszcze tak pociągnę?

Ta mała złośnica sprawiła, że nie umiałem już patrzeć na inne. Liczyła się tylko ona. Tylko ją chciałem mieć w łóżku. I tylko do niej mój kutas jęczał, błagając o uwagę. Jednak moja Dama nadal bała się bliskości. Nie byłem pewien, czy chcę się dowiedzieć, co wywarło na nią taki wpływ, że zamknęła się przed światem i otoczyła potężnym murem.

Nałożyłem na siebie spodnie dresowe i poczłapałem do kuchni zrobić kawę. Czekając aż May wyjdzie z łazienki, wyciągnąłem z lodówki składniki. Zarzekała się, że dziś nauczy mnie robić naleśniki.

Już nie mogłem doczekać się momentu, gdy zdejmie temblak i sama zacznie gotować. Jak tak dalej pójdzie, zechce zrobić ze mnie drugiego Gordona Ramsaya.

Ja pierdolę. W co ja się wjebałem?

Mała terrorystka pojawiła się po chwili i stanęła tuż przy moim boku. Jak co dzień rano roztaczała wokół siebie zapach malin. Zaglądając mi przez ramię, zaczęła chichotać.

– Widzę, że jesteś już gotowy na lekcję gotowania.

Słysząc dogryzanie, zmrużyłem na nią oczy. Po kolei dyrygowała, co mam robić, strofując mnie na każdym kroku.

Jeszcze jedno słowo, a się doigra.

– Może sobie usiądź, a ja dokończę – zaproponowałem poirytowany, ale całkowicie mnie zignorowała.

– Dodaj jeszcze cukru waniliowego. Uwielbiam jego smak. I nie zapomnij o dużej ilości bitej śmietany i owoców!

Przewróciłem oczami.

– Usiądź, bo nie wytrzymam i ... – zagroziłem, nie kończąc zdania.

W ogóle się nie przejęła moim szorstkim tonem. Oparła się o blat i z uśmiechem zapytała:

– I co mi zrobisz?

Przegięła.

Złapałem garść mąki i bez namysłu rzuciłem jej prosto w twarz. Otworzyła szeroko usta, nie mogąc ukryć szoku, po czym krzyknęła:

– Osz ty!

Nim się zorientowałem, trysnęła mi prosto w twarz bitą śmietaną. Rozpoczęła, tym samym, wojnę na jedzenie. Zaczęliśmy się ganiać wokół stołu i obsypywać wszystkim, co wpadło nam w ręce. Dorwałem ją przy blacie i unieruchomiłem. Nasze oczy spotkały się ze sobą, a z ust znikły uśmiechy. Zamarliśmy.

Doścignąć wolność #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz