Rozdział 1

949 117 133
                                    

* MAY *


Wolność...

Każdy postrzega ją inaczej. Jedni widzą ją w możliwości decydowania o własnym losie lub wyobrażają sobie jako moc, pozwalającą spełnić życiowe aspiracje. Inni uważają, że jest zdjęciem zniewalających pęt, które ograniczają możliwość wykonania nieprzymuszonego ruchu.

Czym dokładnie jest?

Dla mnie jest pędem powietrza smagającym policzki. Wiatrem wdzierającym się we włosy i targającym nimi. Przyspieszonym oddechem. Bijącym sercem w tak silnym rytmie, który omal nie wyrwie go z piersi. Skupionymi oczami na jednym, odległym punkcie, gdy pochylając się do przodu, zwiększam tempo.

Tak... jest właśnie tym momentem, w którym nie myślę o niczym innym, prócz rwącego galopu. Jest chwilą ukojenia mojej duszy. Wyciszeniem buzujących myśli. Ciszą palującą w głowie. Zapomnieniem bolesnych chwil.

Dotarłam na szczyt wzgórza otoczonego łąkami, skąd rozpościerał się przepiękny widok na całą okolicę. Widziałam, sięgające do chmur, pasma srogich szczytów, usłane gęstym dywanem lasy i graniczące z nimi trawiaste przestrzenie. Odległe jezioro z dopływającą do niego wstęgą krystalicznej wody wprost z gór. Trochę dalej znajdowały się pastwiska, na których biegały rozbrykane konie. Obok nich mieniły się w słońcu dachy kompleksu należącego do stadniny. Dopiero stąd można było ocenić wielkość terenu, który zajmowała.

W oddali snuła się samotna droga, prowadząca do niewielkiego miasteczka. Cieszyłam się, że nie musiałam teraz tam przebywać. Przez demony przeszłości uciekałam od ludzi, jak najdalej się dało. Nie czułam się dobrze na ulicach pośród przechodniów albo w sklepowych kolejkach. Ogarniał mnie wtedy paniczny lęk i bezsilność. Wspomnienia wracały z siłą wodospadu.

Zamknęłam oczy i nabrałam głęboki wdech. Przez lekko rozchylone usta wypuściłam powietrze. Nasycałam się zapachem natury. Wokół mnie panowała cisza. Żadnych hałasów, zgiełku, głosów. Nic. Jedyny szmer wydawał wiatr, który lekko kołysał przerośniętymi źdźbłami trawy.

Czułam, jak słońce, swymi ciepłymi promieniami, muska moją skórę. Pod wpływem jego dotyku, usta samoistnie ułożyły się w uśmiech. Spokój w końcu otulił mnie swymi ramionami, w których chciałam pozostać już na zawsze.

Wolność...

Właśnie tym dla mnie była.

Pomimo że na tym odludziu czułam się tak dobrze, nie mogłam zostać tu dłużej.

– Nightmare, czas wracać do domu. – Poklepałam wilgotną sierść mojego karego pupila i usadowiłam się mocniej w siodle.

Galopowałam, dając upust wszelkim emocjom. Napędzana adrenaliną, czułam, że żyję.

Znowu latałam.

Znowu latałam

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Doścignąć wolność #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz