CHAPTER 26.

1.9K 59 26
                                    

— Nie krzycz, spokojnie, to ja... To tylko ja... Byłaś tak zapatrzona w tą ścianę, że nawet mnie nie słyszałaś... — mruknął do mojego ucha, a ja byłam bliska płaczu. Wystraszył mnie tak, że całe moje ciało dostało ataku paniki, zakładając najgorsze. 
— Pojebało cię...? — mruknęłam, kiedy mój oddech się uspokoił. Popatrzył na mnie i zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu. — Co?
— Strasznie mi się podobasz w tej kominiarce... — nie wierzyłam, że był w stanie flirtować w takim miejscu. Złapał mnie za dłoń i zaczął prowadzić dalej. W pewnej chwili wpadłam na jego plecy, kiedy nagle się zatrzymał. Wychyliłam się zza niego i ujrzałam otwarte pokój. Był pusty, ale różnił się od tamtych. Na ścianach znajdowały się słowa zapisane krwią. Ściany miały pęknięcia, jakby ktoś w nie uderzał raz po raz. Ciarki przeszły po moim ciele. Dłoń Midnighta zacisnęła się w pięść. Boże... To tutaj musieli go przetrzymywać... Złapałam go za pięść i powoli rozłożyłam jego palce, wsuwając w nie swoją dłoń. Spojrzał na mnie wzrokiem, w którym chował tak dużo bólu i cierpienia. Położyłam jego drugą dłoń na swojej szyi, którą pogładził delikatnie. 
— To tutaj cię trzymali? — zapytałam, a on skinął głową. Wzięłam głęboki wdech i powoli weszłam do środka. Zrobiłam zdjęcia pokoju. — Chodźmy dalej. — poprosiłam, żeby nie przedłużać postoju. Ruszyliśmy dalej białym korytarzem, na którego końcu znajdowały się masywne drzwi. Zza nich dochodziły odgłosy rozmowy. Spojrzałam na chłopaka i zacisnęłam mocniej jego dłoń. 
— Nie bój się, poradzę sobie z nimi. — powiedział, wyciągając zza spodni pistolet. 
— Zamierzasz ich zabić? — zapytałam, czując wewnętrzny konflikt. Jako prawniczka, powinnam wsadzać takich jak on za kratki, a nie patrzeć i czuć dziwne podniecenie na myśl, że będzie zabijał ludzi. Abigail, co się z tobą do cholery dzieje... 
— Ja nie, kulka tak. — mruknął do mnie. — Masz nie patrzeć... 
— Ale... 
— Proszę... — powiedział takim głosem, że serce mi stanęło na chwilę. Nie byłam w stanie odmówić. — Wejdę pierwszy i dam ci znać, jak będzie czysto. — dodał i nakręcił na lufę tłumik. Wszedł pierwszy, a ja stanęłam pod ścianą, czekając na niego. Po chwili o mało nie podskoczyłam, kiedy ujrzałam młodą dziewczynę z ogoloną głową, która stała obok mnie, przytulona do ściany. 
— Cześć... — wyszeptała do mnie, a ja nie wiedziałam, co mam zrobić. 
— Hej... — odmachałam jej, a ona podeszła do mnie jeszcze bliżej. Zaczęła mnie dotykać po twarzy, jakby sprawdzała, czy naprawdę istnieję. 
— Kim jesteś? — zapytała, a ja przełknęłam ślinę. 
— Kimś, kto ci pomoże. — odpowiedziałam.
— To miejsce jest pełne zła... — wyszeptała do mnie. 
— Wiem, dlatego tu jesteśmy... Ale nie możesz powiedzieć nikomu, że mnie widziałaś. Pozwól mi pracować, jestem trochę... Jakby... Pomocnikiem świętego Mikołaja. — brawo Abigail, już lepszych porównań nie miałaś... Jednak jedno głupie stwierdzenie wywołały na twarzy dziewczyny uśmiech. 
— Będzie szybsza gwiazdka? — zapytała.
— Coś w ten deseń. — odpowiedziałam, a dziewczyna mnie przytuliła. Stałam zaskoczona, ale odwzajemniłam gest. Drzwi się uchyliły, a Midnight skinął na mnie nieco zdziwiony widokiem, jaki ujrzał. 
— Muszę iść, kładź się spać. — powiedziałam i odsunęłam od siebie dziewczynę, po czym podeszłam do chłopaka. 
— Zostawiam cię na kilka minut, a ty już się obściskujesz. — rzucił, a ja popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. 
— Przestań, o mało nie umarłam ze strachu. 
— No ludzie tutaj są tak naćpani antydepresantami, że są zdolni do wszystkiego... Lepiej się nie wychylać. — poinformował mnie, a mój wspaniałomyślny umysł podsunął mi wizję, że dziewczyna mogłaby mnie nawet zabić, uważając, że to jakaś zabawa. Rozejrzałam się po pokoju i zobaczyłam wystające nogi zza szafy. Poczułam ciarki po raz kolejny. — Prosiłem, nie patrz. — powiedział do mnie i pociągnął mnie za rękę. Ruszyliśmy w stronę następnych drzwi, gdzie znajdowały się schody. Powoli zeszliśmy do podziemi, gdzie znajdował się wąski korytarz. Ruszyliśmy nim, jednak jedne z drzwi uchyliły się, a przez niewielką szparę, wpadła łuna jasnego światła. Poczułam panikę. Wtedy Midnight otworzył pierwsze drzwi koło nas i wciągnął mnie do środka. Staliśmy w jakimś archiwum, a nasze ciała były w siebie ciasno wciśnięte. Nawet odgłos oddechu zdawał się teraz być głośny. Za głośny... 
— Ten człowiek nie ma prawa wygrać sprawy... Jak będzie trzeba to odnajdę sędziego, który będzie go skazywał i wyperswaduję mu myśl, żeby go uniewinnić... — głos brzmiał znajomo. Zastanawiałam się przez chwilę do kogo mógł należeć, kiedy w końcu dwie kulki mi się zderzyły. Samuel. Zastanawiałam się, co tu robił i czy przejął biznes po Annie. Chociaż jeżeli ten człowiek był tak wielkim złem, jak zawsze go opisywano, to może od początku to on trzymał tutaj rękę na pulsie. 
— Szefie zrobimy wszystko, by go powstrzymać. — tego głosu już nie rozpoznałam. Zastygłam w bezruchu, kiedy drzwi w oddali zaskrzypiały. Wychodzili i wszystko wskazywało na to, że możemy tu utknąć na długo, jeśli znajdą ciała i odetną budynek. Na nasze szczęście, mężczyźni ruszyli w przeciwną stronę. 
— Kurwa... Co on tutaj robi? — na twarzy Midnighta malowała się wściekłość. 
— Nie wiem, ale zdaje się, że twój "ulubieniec" maczał palce w biznesie Anny. — powiedziałam i rozejrzałam się dookoła. Hrabia chciał wyjść, kiedy złapałam go za kurtkę i lekkim pociągnięciem zawróciłam, kiedy ujrzałam stare akta pacjentów. — Mam pomysł... Ale nie może nikt tu wejść, to zajmie chwilę. — powiedziałam, a mężczyzna skinął głową. To, że nie zadał żadnego pytania świadczyło o tym, że mi ufał. Zaczęłam szukać rocznikami, tak by znaleźć te karty, które były w użyciu kilka lat temu, kiedy Midnight tu przebywał. Kiedy znalazłam odpowiedni segregator, zaczęłam robić zdjęcia. Miałam w planie wystąpić do miejskiego szpitala o karty owych pacjentów i porównać wpisy. Nie było opcji, by każdy z nich był na tyle chory, by pompować w nich taką samą dawkę leków i to tego samego rodzaju. 
— Masz wszystko? — zapytał mężczyzna, a ja skinęłam głową. Schowałam telefon i ruszyłam za nim. Weszliśmy do pokoju, gdzie przed chwilą był Samuel. Było tam biuro, z niewielkim lufcikiem przy suficie, masywnym biurkiem i wielkim skórzanym fotelem. Mój towarzysz rozejrzał się na prawo i lewo, po czym zaczął przeszukiwać półki z książkami. — Sprawdź biurko. — powiedział w moim kierunku. Nie mieliśmy zielonego pojęcia, czy Sam tu jeszcze wróci, czy nie. Musieliśmy działać szybko. Skinęłam głowa i zaczęłam przeglądać szuflady.
— Tu jest sejf. — powiedziałam, kiedy ujrzałam w szafce betonowe pudło, zakończone zamkiem. 
— Błagam, powiedz, że ma cyfrowy zamek. — mruknął podchodząc do mnie i spojrzał na zabezpieczenia. Wyciągnął telefon i zaczął dzwonić do Sky'a. Zamierzał się tam dostać z jego pomocą. Po chwili przysunął urządzanie do zamka, który w następstwie odpuścił. Uchylił drzwiczki i zaczął zabierać wszystko, co było w środku. — Przejrzymy to w domu. Musimy stąd się wynieść, najszybciej, jak się da. Nie chciałbym, żeby ten czub nas tu nakrył. — Midnight zadawał się być poddenerwowany. Wierzcie mi lub nie, ale kiedy widzicie, że osoba, która teoretycznie jest bez uczuć, jest nagle zestresowana, to to uczucie zaczyna się udzielać. Zabrałam od niego plecak i zarzuciłam na swoje plecy. 
— Chodźmy stąd. — powiedziałam, wiedząc, że mamy wszystko, czego nam potrzeba. Hrabia wyciągnął telefon i uśmiechnął się pod nosem.
— Spalić to miejsce. — rozkazał, a ja spojrzałam na niego zaskoczona i stanęłam jak wryta. 
— Midnight, tutaj są niewinni ludzie. 
— Nie zawsze da się ocalić wszystkich. — powiedział chłodnym tonem, pozbawionych najmniejszej emocji. Pokręciłam przecząco głową, nie potrafiąc się z nim zgodzić. 
— Obiecałam tej dziewczynie, że pomożemy jej. — chłopak pchnął mnie w stronę wyjścia. 
— Za chwilę sama tutaj spłoniesz... — zagroził, ale ja nawet nie drgnęłam. Przerzucił oczami i wyciągnął telefon. — Ewakuować pacjentów, dopiero potem spalcie to miejsce. — zmienił rozkaz i spojrzał na mnie. — Zadowolona? 
— Umiarkowanie. Teraz się wynośmy. — pociągnął mnie za rękę i wyszliśmy na zewnątrz, szybszym wyjściem. 
— Hej wy! — usłyszałam za sobą i spojrzałam do tyłu. Samuel sięgał po broń. 
— Abi, wiej... — rzucił chłopak, a ja zaczęłam biec ile sił w nogach. Usłyszałam strzał i świst kuli niedaleko mojej głowy. Klęłam jak szewc, przebierając nogami tak szybko, jak tylko się dało. Widząc przed sobą hrabiego, który przecinał las, starając się znaleźć jak najlepsza i jak najszybsza drogę do auta. Usłyszałam kolejny strzał i runęłam na ziemię. Ból przeszył moje ciało i pociemniało mi przed oczami. 

Midnight

Siedziałem przy kominku, popijając whisky i gapiąc się na stertę papierów. Milion myśli przemykało przez moją głowę. Miałem sobie za złe, że dziewczyna oberwała. Sam nie rozumiałem, po co ją tam ciągnąłem i jeśli ktoś powinien na tym ucierpieć, to ja. Spojrzałem na Johna, który wyszedł z jej pokoju i podniosłem się z miejsca. 
— Co z nią? — zapytałem momentalnie, a mój lokaj zmierzył mnie wzrokiem z lekkim uśmiechem na ustach. 
— Lekarz zaszył ranę postrzałową. Nie ma zakażenia, a uderzenie w głowę jest niegroźne. Będzie dobrze. Za chwile skończy i będzie panicz mógł się tam udać. 
— Dzięki. — poczułem ulgę. Nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić, żeby miało się stać coś poważnego. Wtedy przeznaczyłbym każdą sekundę mojego życia, by znaleźć tego skurwiela i powoli, bardzo boleśnie, zakończyć jego marny żywot na tym świecie. Po chwili lekarz wyszedł z pokoju Abigail, dając mi zielone światło. Nie wiedziałem sam, co mam jej powiedzieć i jak dziękować, bo wiedziałem doskonale, że ten nabój był przeznaczony dla mnie. 
— Midnight? — zapytała, kiedy zajrzałem przez uchylone drzwi. Cała pościel była umorusana jej krwią. Poczułem smutek i żal. Nie spodziewałem się takiego obrotu spraw i żałowałem, że moi ludzie nie odstrzelili tego chuja. Kiedy zorientował się, że mamy przewagę liczebną, sam zaczął uciekać. 
— Jestem tu... — powiedziałem spokojnym tonem. Wszedłem do środka i usiadłem na brzegu materaca. Złapałem za jej dłoń i gładziłem ją delikatnie, starając się nie przysporzyć jej dodatkowego bólu. Uśmiechnęła się lekko. 
— Tylko nie przyznawaj się mojemu bratu, do czego tu doszło. — zaśmiała się lekko, ale dałbym sobie teraz uciąć głowę, że to była tylko tarcza ochronna, która miała ukryć jej prawdziwe emocje. 
— Spokojnie, nie chciałbym mieć tutaj całej armii, przeciwko mnie. Zostalibyśmy bez obrony kraju... — uśmiechnęła się ponownie, ale po chwili jej oczy naszły łzami. — Nie płacz, trzeba być twardym, nie miękkim. — powiedziałem i położyłem się obok niej. — Jestem tu, przytul się i wyrzuć wszystko z siebie, jeżeli to ma pomóc... Potem ja pomogę tobie... — zgarnąłem kosmyk włosów z jej twarzy, który przykleił się do mokrego policzka. 
— Przepraszam... — wyjęczała.
— Nie przepraszaj, wiem, że boli. Ma prawo boleć, ale znosisz to świetnie... Jestem z ciebie cholernie dumny i wdzięczny, bo gdyby nie ty, oberwałbym w plecy. — powiedziałem, a ona popatrzyła na mnie zaskoczona. — Tak, dokładnie tak by było. — utwierdziłem ją w tej historii. Patrzyła na mnie tymi wielkimi, bursztynowymi oczami, które błyszczały się od łez. — Jesteś moją bohaterką, wiesz...? — uspokajała się powoli, położyłem dłoń na jej twarzy i przycisnąłem ją delikatnie do swojej klatki piersiowej, zmuszając ją, by się wtuliła. Gładziłem jej włosy i zastanawiałem się nad tym, co się stało. Zdobyliśmy to, czego potrzebowaliśmy, ale czy cena nie była za wysoka? Może lepiej odsiedzieć kilka lat, niż pozwolić dziewczynie zginąć... Westchnąłem ciężko. 
— Co się dzieje? — zapytała cicho. 
— Nic... Chcę ci podziękować... Pozwól mi sprawić, by ból przypominał ci przyjemność... — wyszeptałem do jej ucha, a ona spojrzała na mnie zaskoczona.

SZATAN KAZAŁ TAŃCZYĆ || Dark Romance {+18}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz