Nadzieja... To jedyne, co czułem, kiedy jechaliśmy pod wskazany adres. Każdy milczał, mając na uwadze to, co przed chwilą zobaczyliśmy. Ludzie mogli się mordować i zupełnie mnie to nie ruszało. Jednak kiedy cierpiały niewinne osoby, które nie były w stanie obronić się same... Jakim gnojem trzeba było być, by mierzyć się z nierównym sobie? Ile trzeba nie mieć honoru, by karmić się czyimś bólem, cierpieniem i smutkiem... Czyimś...? Przecież to były najbliższe mu osoby... Zacisnąłem dłoń w pięść. Gdyby to tylko było możliwe, wyciągnąłbym go z dna piekła tylko po to, by zabić go jeszcze raz. Jednak teraz, kiedy auto zwalniało, musiałem skupić się na rzeczach przyziemnych. Stanąć twarzą w twarz z moim najgorszym wrogiem. Jedyną osobą, której w jakimś stopniu się bałem. Jednocześnie wiedząc, że na dziewięćdziesiąt procent to ja byłem silniejszy. Trauma, którą po sobie pozostawił wzrastała z każdą chwilą kiedy samochód nieubłaganie zbliżał się do celu. Jednak uczucie, które żywiłem do Abi i strach, że ją stracę, stawał się moją siłą napędową. Wysiadłem z pojazdu i rozejrzałem się dookoła. Było cicho i bardzo spokojnie, jakby wszystko krzyczało, że zaraz wyskoczy na nas armia, zrzucą bomby z powietrza... Jednak nic, tylko pustka.
— Jesteś pewien, że to tutaj? — zapytał jeden z chłopaków, ale w odpowiedzi pokiwałem twierdząco głową.
— Pójdę przodem, a wy za mną. Powoli i bardzo ostrożnie. Na bank wie, że mieszkanie jego ochroniarza się spaliło, jeśli nie śpi. — wsadziłem broń za pasek i zabrałem z auta dodatkowy nóż. — Kiedy wejdziecie do środka poszukajcie czegoś, jak kotłownia albo skrzynka rozdzielcza. Musimy wywołać na koniec pożar, żeby zatrzeć za nami ślady. — przytaknęli mi. Coraz bardziej podobała mi się ta współpraca. Ruszyłem w stronę budynku i ku mojemu zaskoczeniu drzwi nie były nawet zamknięte na klucz. Czy aż tak był pewien, że nikt go tu nie znajdzie? Czy może była to pułapka, bo dobrze wiedział, że idę po niego? Nie chciałem już stracić więcej mi bliskich osób, więc to jasne, że trzeba było wyeliminować największe zagrożenia. Chciałem w końcu żyć normalnie, bez strachu. Ruszyłem do środka i dałem chłopakom znać żeby się rozdzielili. Muszą znaleźć coś, co zatuszuje wszystkie moje grzechy. Rzeczywiście fabryka od środka wyglądała jak pałac. Nikt by nie przypuszczał, że jakiś bogacz uwił tu sobie gniazdko. No cóż, przyszła pora, by wywalić tego nielota z gniazda i dać mu prawdziwą lekcję. Niech pożałuje tego, że nie zabił mnie, kiedy miał okazję. Ruszyłem schodami na piętro, gdzie odnalazłem duże drzwi. Uchyliłem je lekko i wślizgnąłem się do środka. Ogromny pokój z wielkim łożem na środku. Ozdobny kominek wciąż płonął, co dawało nieco światła. Podeszłem powoli do łóżka i ujrzałem śpiącego, jak dziecko Samuela. Położyłem się obok niego i patrzyłem jak powoli jego organizm dawał mu znać o mojej obecności. Jak powoli wił się coraz bardziej niespokojnie do chwili, aż nie uchylił powiek. Wtedy zatkałem mu usta szybkim ruchem ręki. — Dzień dobry królewno, stęskniłaś się? — rzuciłem cicho i roześmiałem się, kiedy jego oczy rozszerzyły się w szoku. Zaczął się szarpać, ale skutecznie go unieruchomiłem. Uśmiechnąłem się szeroko, widząc go takiego bezbronnego. — Nie spierdalaj, pobawimy się dzisiaj. — przysunąłem palec so słuchawki w uchu, by ją aktywować. — Panowie skoro cel osiągnięty, przeszukajcie budynek. Jeśli jest czysto, czekajcie w aucie. — Ilu masz tu ludzi? — pokręcił przecząco głową. — Nie ma tu nikogo? — tym razem przytaknął. — Zabawa będzie przednia... — odetkałem mu usta.
— Pojebało cię Scarborn?!
— Gdzie jest Abigail?! — nim odpowiedział moja pięść spotkała jego twarz, aż zajęczał z bólu.
— Nie ma jej tutaj... A co? Zgubiłeś tą małą kurewkę...? — zaśmiał się bezczelnie, prosto w moją twarz. Nie miałem czasu na gierki, bo zdrowie i życie Abi mogło być w niebezpieczeństwie.
— Skoro masz ochotę bawić się ostro, to wierz mi, tak lubię najbardziej. — wyciągnąłem z kieszeni nóż i trzasnąłem go rączką w głowę na tyle mocno, by odpłynął. Zrzuciłem z siebie plecak i wyciągnąłem linę związałem mu ręce i nogi. Przewiesiłem linę przez hak w suficie, i powiesiłem delikwenta głową w dół. Przystawiłem sobie krzesło, całkiem blisko niego i poczekałem, aż wróci do przytomności. Cichy krzyk wydarł się z jego ust, kiedy nie wiedział w pierwszej chwili, co się dzieje... — Spokojnie, zmieniłem nieco pozycję, żebyś był bardziej skory do współpracy. Zapytam jeszcze raz, gdzie jest Abigail?!
— Nie mam bladego pojęcia! — krzyknął i zaczął się szarpać w złości. — Gdybym wiedział, to wierz mi, że ty byś tu wisiał, a ja bym ją rżnął na twoich oczach, dopóki by nie błagała bym przestał... Albo lepiej, dopóki by nie błagała bym nie przestawał. — moje ciśnienie śmiało dobijało do dwustu. Złapałem za metalową rurkę i niczym gracz baseballa zaserwowałem mocne uderzenie w jego brzuch. Czułem, jak jego żebro niemal eksplodowało w środku. Krzyk pełen bólu wyrwał się z jego płuc.
— Planował ten dzień przez niemal dziesięć lat. Więc wierz mi, że naszykowałem tyle adrenaliny i krwi, byś dotrwał do końca. Masz 206 kości do łamania, teraz to już 205, więc mniej więcej tyle razy zadam ci to samo pytanie, więc lepiej się zastanów. Zacznijmy od początku... Gdzie jest Abigail?! — krzyknąłem czując narastającą złość i frustrację. Musiał coś wiedzieć, skoro jej tu nie było.
— Nie wiem! — kolejny zamach, uderzenie i krzyk, który był niemal jak miód na moje serce. — Kurwa! Dam ci pieniądze, tylko mnie puść!
— Czy ja wyglądam, jakby mi ich brakowało? Czy ty serio uważasz, że fatygowałbym się do ciebie po kilka marnych papierków? — prychnąłem.
— Oddam ci firmę... — to stwierdzenie było kuszące.
— Chciałbyś spisać testament? — zapytałem z lekkim uśmiechem.
— Testament?! Modnight, kurwa, rozwiąż mnie i pogadajmy...
— Nie wyjdziesz stąd żywy. Starczy tych wszystkich krzywd, jakie mi wyrządziłeś. Skończyłem z byciem wystraszonym chłopcem. Jeśli mam być potworem w tej opowieści, to nie zapomnij dodać, w którym momencie go stworzyłeś... Pora, by to miasto wróciło w posiadanie Scarbornów. Pora, by era twojego panowania zakończyła się i to z hukiem. Jeśli chcesz mnie przekupić, za swój marny żywot, to ci się nie uda. Sprzedałem duszę diabłu, a sumienie straciłem po tym, jak zadbałeś, bym trafił do psychiatryka. Nie pozwolę, by jeszcze jedna, niewinna osoba cierpiała w związku ze mną i tym wszystkim. Będę siedział tutaj tak długo, aż mi nie powiesz, gdzie ona jest. Wiem, że wiesz...
— Nic nie wiem! Scarborn... Na boga...
— Boga tutaj nie ma, a gdyby był, sam by cię cisnął w czeluści piekielne. — zaśmiałem się i wziąłem zamach. Kolejna złamana kość, wycie z bólu i mój śmiech. Zmęczenie mieszało się z determinacją. Musiałem osiągnąć swój cel. Byłem gotów na każdy koszt, ale musiałem go złamać.— Zabij mnie, błagam cię! — wydarł się, kiedy ból stawał się nie do zniesienia. Trzydzieści złamanych kości później, zaczął mnie błagać, bym skrócił jego męki.
— Nie mam na to czasu... Gdzie jest Abigail?! — już brałem zamach, kiedy wybełkotał coś pod nosem. — Co?! — złapałem go za koszulkę i uniosłem nieco do góry. Jęczał w agonii.
— Roxanne...
— Nie tylko, nie ta suka... Ona ma Abigail?! — potrząsnąłem nim, ale zaczął mi odpływać. Złapałem za plecak i wbiłem mu w ciało zastrzyk, podając mu adrenalinę. — Panowie, przygotować wszystko pod wyjście stąd. Bez odbioru. — wyłączyłem się z radia i popatrzyłem na zmarnowanego Sama. Nie był już taki groźny, jak mi się wydawał wcześniej. — Czemu tak ją kryłeś?!
— Bo to moja córka! Mówiłem jej, że porwanie tej prawniczej suczy będzie wyrokiem, ale mnie nie słuchała! Nie wiem, co ona takiego w tobie widzi i czemu ma taką cholerną obsesję na twoim punkcie!!!— poczułem się, jakby ktoś mi strzelił z liścia. Tyle kobiet na tym świecie, a los musiał postawić właśnie ją na mojej drodze.
— Mam dużego. — wzruszyłem ramionami. — Jeszcze jedna rzecz, nim spłoniesz w czeluściach. To za moich rodziców. — usiadłem na krześle i chwyciłem za nóż.
— Nie, błagam, nie!!! — wydzierał się, ale ja tylko zacisnąłem jego głowę pomiędzy swoimi kolanami i naciąłem delikatnie jego skórę wzdłuż żuchwy.
— Teraz poczujesz to, co czuli oni. Tylko ja nie poderżnę ci na koniec gardła. — powiedziałem i wbiłem palce pod naciętą skórę, szamotał i darł się w niebogłosy, kiedy powoli ściągałem twarz z jego twarzy. Przesadziłem? Możliwe, ale czułem ulgę, kiedy rzuciłem płat skóry na podłogę i pozwoliłem mu patrzyć na nią. — Patrz na twarz gościa, który odebrał mi wszystko. A co do twojej córki... Spotkacie się dzisiaj w piekle. — podniosłem się z krzesełka, które podpaliłem i dosunąłem blisko jego twarzy, by czuł jeszcze większe cierpienie, gdy ciepło raziło jego rany. — Widzimy się w piekle Sam... — pomachałem mu na odchodne. Krzyczał jeszcze dobrą chwilę, ale i tak spędziłem tu za dużo czasu. Kiedy wyszedłem z budynku, usłyszałem głośną eksplozję. Panowie uśmiechnęli się do mnie z auta, a ja czułem już tylko ulgę, w końcu wiedziałem, gdzie jest Abigail i byłem w stanie ją uratować. — Panowie, teraz ja prowadzę. — powiedziałem i wsiadłem za kółko. Ruszyłem z impetem w stronę przedmieść. Zacząłem odczuwać ból w żebrach, leki przestawały działać. Przekląłem cicho pod nosem, ale nie miałem już czasu, by się zawrócić. Jedyny powrót do domu był z nią w moich ramionach. Już wiem, gdzie jesteś Abi i jadę sprowadzić piekło na ziemię po raz trzeci.
CZYTASZ
SZATAN KAZAŁ TAŃCZYĆ || Dark Romance {+18}
Romance{Książka zawiera brutalne sceny seksu i przemocy. Dla ludzi o mocnych nerwach +18} - Nie będę twoim bohaterem. Nie położę swojej marynarki na kałużę, żebyś nie pobrudziła pantofelków. Nie oddam ci bluzy, kiedy będzie ci zimno... Nie otworzę przed to...