CHAPTER 15.

2.1K 52 0
                                    

Abigail

Udało nam się. Dostaliśmy zielone światło, by aresztować Teresę Bonnet, wręczyć jen pozew i uratować Sarę przed bestialskim traktowaniem. Siedzieliśmy przed jej domem, czekając na przyjazd służb specjalnych.
— Trafię do domu dziecka? — zapytała mnie, a ja wzięłam głęboki wdech.
— Niestety, nie ma aktualnie innego wyjścia. Postaraj się myśleć pozytywnie. Twoje dotychczasowe cierpienia się skończą... — nie wiedziałam, jak mam ją pocieszyć. Jak dać jej nadzieję, że wszystko się ułoży.
— Będziesz tam tylko do czasu odebrania twojej matce praw rodzicielskich. Potem cię adoptuję. — o mało nie zadławiłam się własną śliną, kiedy Midnight zwrócił się do dziewczynki. — Nie będę twoim rodzicem, nawet nie zamierzam... Ale zawsze znajdziesz we mnie przyjaciela. Otoczę cię ludźmi, którzy dadzą ci najlepszą pomoc psychologiczną. Dostaniesz świetne wykształcenie w najlepszych szkołach i nigdy niczego nie będzie ci brakować. Przez następne dziesięć kat wezmę za ciebie odpowiedzialność i zadbam o to, by niczego ci nie zabrakło. Przygotuję cię na dorosłe życie i dam ci start na jaki zasługujesz. — ukucnął przed nią, kiedy siedziała na tyłach policyjnego wozu, otulona kocem.
— Nie kłamiesz? — zapytała cicho.
— Jesteś już duża, rozumiesz, co do ciebie mówię. Nie kłamię cię, bo obiecałaś mi pomóc. Zrobimy to, jak dorośli ludzie. Ty pomagasz mi, a ja tobie. — zsunął z szyi swój łańcuszek i założył ją na szyję dziewczynki. — Musisz być teraz bardzo dzielna, a kiedy to wszystko się skończy wrócę po ciebie i odbiorę swój łańcuszek. Dasz radę go dla mnie popilnować? — zapytał ją. Pierwszy raz odkąd go poznałam, dało się wyczuć ciepło w jego głosie.
— Dam radę. — podziwiałam Sarę. Pomimo piekła jakie przeszła, miała na tyle siły, by uśmiechnąć się do niego. Midnight wysunął dłoń w jej kierunku, a ona ją chwyciła. Zastanawiałam się, czy było w niej więcej odwagi, czy potrzeby ciepła i bezpieczeństwa.
— Przysięgam ci, że od dzisiaj włos nie spadnie ci z głowy. Postaram się, być dla ciebie bohaterem i uratować cię, tak jak ty za kilka tygodni uratujesz mnie. — mała ścisnęła jego dłoń mocniej, po czym rzuciła mu się na szyję. Przytuliła go mocno, a on rozłożył ręce, nie będąc pewnym, jak zareagować poprawnie. Poklepał ją lekko po plecach. — Teraz musisz pojechać z tymi ludźmi. Nie będę cię kłamać, nie mam bladego pojęcia ile to potrwa, ale kiedy przyjdzie czas znowu się spotkamy, tak? — dziewczynka skinęła głową.
— Dziękuję. — powiedziała, a on uśmiechnął się kącikiem ust.
— Bądź dzielna. Teraz wszystko będzie łatwiejsze.
— Co jak będę się bać? — zapytała.
— Poproś wtedy, żeby zadzwonili do mnie i odwiedzę cię w każdej chwili, kiedy będziesz się bała, żeby pomóc ci pokonać strach. Nie musisz już nigdy walczyć sama. — miałam w oczach łzy, kiedy ją uspokajał. Miło było ujrzeć człowieczeństwo w osobie, która tak często wydawała się być bez duszy i sumienia. Staliśmy tam dopóki ludzie z pomocy socjalnej nie zabrali dziewczynki. Czekała ją długa droga, by nauczyć się żyć na nowo z tym cholernym bagażem doświadczeń.
— Wow, zaskoczył mnie pan, panie Scarborn. Nie spodziewałam takiego gestu... — powiedziałam, kiedy samochód z dzieckiem odjechał.
— Ma zrujnowane dzieciństwo. Niech chociaż start w dorosłość będzie lepszy. — odpowiedział i wsunął ręce do kieszeni swoich spodni. Spoglądałam na niego.
— Abigail, szczerzysz się, jak pies do kości... — powiedział, a chłodny ton głosu powrócił.
— Nic nie poradzę, że mój ulubiony kryminalista, odsłonił tą swoją dobrą stronę. Przywróciłeś mi dzisiaj wiarę w ludzi. — wzruszyłam lekko ramionami.
— Za bardzo rozczulasz się nade mną... — otworzył drzwi od swojego czarnego Cadillaca Escalade. — Już po siódmej, pora cię odstawić do domu, nim Backstreet Boy oszaleje z zazdrości. — bawiło mnie, kiedy robił tą zniesmaczoną minę. Skinęłam głową i poczekałam, aż otworzy przede mną drzwi. Podał mi dłoń, by pomóc mi wsiąść do środka. Chwyciłam ją i usiadłam na miejscu pasażera. — Jak zawsze, królowa lodu. — skomentował moje lodowate ręce.
— Nie moja wina. — rzuciłam na swoją obronę, ale zdawało się, że moje tłumaczenia nie interesowały go. Odstawił mnie pod dom.
— Jutro o tej samej porze? — pokiwałam twierdząco głową. Wysiadł z auta i obszedł je dookoła, by otworzyć mi drzwi.
— Jasne. — pokiwałam głową i wysiadłam z samochodu. — Do jutra. — pożegnałam się i przeszłam na drugą stronę, wyciągnęłam klucze i weszłam na piętro, wchodząc do swego mieszkania.
— Czemu jesteś taka zadowolona? — usłyszałam za swoimi plecami, kiedy z szerokim uśmiechem na twarzy podstawiłam kubek pod ekspres.
— Bo to był udany dzień...
— Przeleciał cię? — dobry humor prysł, jak bańka mydlana.
— Słucham? — zapytałam odwracając się do niego przodem. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. — Odwaliło ci? To mój klient. 
— Wczoraj paradowałaś, jak zgaduję, w jego koszuli. Dzisiaj wracasz rozanielona i jeszcze starasz się ze mnie robić idiotę? Może nie jestem geniuszem, ale głupi też nie jestem. 
— Pocałował mnie raz, na twoich oczach, tylko po to, żeby cię podkurwić. Taki typ człowieka i nie mam na to wpływu... — zaśmiałam się, bo sytuacja stawała się jeszcze bardziej groteskowa. 
— To czemu tak się cieszysz? — nie wierzyłam, że o to zapytał. 
— Nie sądziłam, że bycie wesołym to przestępstwo. Uratowaliśmy małą dziewczynkę od matki, która sprzedawała ją obleśnym typom, żeby ją gwałcili. Tylko po to, żeby mieć na narkotyki. Udało nam się to rozwiązać, a do tego dziewczynka zgodziła się zeznawać w sądzie. Co za tym idzie, Midnight zostanie oczyszczony z jednego z zarzutów. Zamiast robić mi wyrzuty, powinieneś być ze mnie dumny, że robię postępy i może nie stracę wszystkiego... — westchnęłam.
— Spędzasz całe dnie poza domem i to nie wiadomo gdzie... — powiedział.
— Wiesz dobrze, że nie mogę zdradzać żadnych szczegółów... 
— Może powinienem cię śledzić? Sprawdzać, gdzie jesteś i z kim? — nie wierzyłam, że to powiedział. 
— Nie jestem małą dziewczynką, żebyś musiał mnie kontrolować. Śledzenie mnie nic ci nie da. Najczęściej siedzę w Crystal Palace, a tam nie wejdziesz bez złamania prawa. Do tego on ma szereg zabezpieczeń, nie radziłabym się tam nawet zbliżać. — mruknęłam i wzięłam głęboki oddech. — Prosiłam cię o chwilę cierpliwości, że to tylko kilka tygodni. Mój szef to dupek i muszę utrzeć mu nosa, bo inaczej mnie wyleje, albo będzie gnębił w nieskończoność. Nie chcę być ofiarą. — wyznałam zgodnie z własnymi uczuciami. 
— Może ja sobie zmienię pracę? Znajdę sobie taką, żeby mieć piękną szefową i będę spędzał z nią całe dnie? 
— Dopóki nic was nie łączy, śmiało. Nie mam nic przeciwko. — wnioskując po jego minie, nie spodziewał się takiej odpowiedzi. 
— Widziałem, jak otwierał przed tobą drzwi, jak na niego patrzyłaś... Na mnie nigdy tak nie spojrzałaś. — dodał, a ja się zaśmiałam się pod nosem. 
— A może kiedy patrzyłam tak na ciebie, ty tego nie zauważałeś...? Widzisz to teraz. Nawet jakbym mu napluła w twarz, to też widziałbyś w tym jakieś zboczenie, albo fetysz, byleby podeprzeć swoje domniemania o zdradzie. To tak nie działa. Znajdź prawdziwe dowody, a nie twórz własne. 
— A znajdę? — zapytał oschle. 
— Nie, ale jeżeli aż tak czujesz się zagrożony, to samo poszukiwanie sprawi, że poczujesz jakąś ulgę. Kilka dowodów w sprawie da ci jasny obraz, że nic złego nie zrobiłam. — zabrałam kubek spod ekspresu i upiłam kilka łyków kawy. 
— Nie jesteś na sali sądowej... Przestań zachowywać się, jak prawnik. — roześmiałam się. 
— Sprzeciw wysoki sądzie, jestem prawnikiem. — powiedziałam i trzasnęłam drzwiami od sypialni, ucinając tę rozmowę. 

SZATAN KAZAŁ TAŃCZYĆ || Dark Romance {+18}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz