𝟏𝟓. 𝐎𝐤𝐫𝐨𝐩𝐧𝐢 𝐛𝐫𝐚𝐜𝐢𝐚

2.6K 115 36
                                    

Podniosłam swoje załzawione oczy, na postać przede mną.

Brązowe loczki, niebieskie oczy, piegowaty nos, spore usta... Kogoś mi przypominała. Chciałam się skupić na przeanalizowaniu chłopaka, który teraz kucał obok mnie, dotykając mojego drobnego ramienia. Byłam jednak zbyt roztrzęsiona.

Zasłoniłam twarz rękoma jeszcze bardziej, i się wzdrygnęłam. Może z zimna, może z żalu, może ze strachu... powodów było wiele, a ja nie potrafiłam znaleźć tego prawidłowego.

- Hej, Hailie, musisz się uspokoić... - Mamrotał z wyraźnie zmartwioną miną. - Widziałem jak biegłaś przez korytarz, więc tu przybiegłem za tobą, i mam zamiar być użyteczny.

Widziałam przez szparę pomiędzy palcami, że wstaje i urywa kilka listków papieru. Po tym, z powrotem usiadł naprzeciwko mnie i złapał za moje nadgarstki, odsuwając je od klejącej się buzi.

Pewnie wyglądałam fatalnie. Zaczerwienione oczy, palące, czerwone policzki i spuchnięte usta. Zawsze tak miałam, gdy mocno płakałam.

Chłopak, nie zwracając na to uwagi, odgarnął włosy z mojej twarzy, i zaczął delikatnie przykładać do niej papier, osuszając ją.

- Musisz się uspokoić. Słyszysz, Hailie? - Mówił spokojnym głosem, który działał na mnie kojąco, pomimo iż był raczej chropowaty. - Wdech, wydech, wdech, wydech...

W końcu udało mi się skupić na tym co mówił, a nawet posłuchać, i w końcu odzyskiwałam panowanie nad sobą.

Na początku, czułam jakbym miała się zakrztusić powietrzem. Tak gwałtowne i wielkie wdechy brałam. Później zrozumiałam, że to nic nie daje, więc przymknęłam oczy i powolutku zaczynałam oddychać, nieco się uspokajając.

Napewno pomogła mi w tym ręka szatyna, głaszcząca mnie kojąco po plechach, i szepczący coś spokojnym głosem mi do ucha.

Kiedy już normalnie oddychałam, a łzy nie leciały mi tak ciurkiem z oczu, przetarłam dłońmi twarz i podjęłam próbę wstania. Zakręciło mi się jednak w głowie, więc ręka chłopaka mnie przed tym zatrzymała.

- Czekaj. Musisz chwilę odpocząć.

Spojrzałam na niego spuchniętymi oczami i tą chwilę przeznaczyłam na przeanalizowanie jego postaci. Musiał być ode mnie starszy może rok, dwa. Na sto procent go znałam, tylko skąd...

Na szczęście przypomniałam sobie, kiedy tylko wyciągnął przed siebie dłoń, i wymawiając swoje imię.

- Anthony Bridget. - Przedstawił się, uśmiechając się, już delikatnie. Na moje zmarszczone brwi, kiwnął głową i pospieszył z wyjaśnieniami - Tak, ten Thony. Nie wiem, może kojarzysz: pomogłem ci wtedy z tą kotarą.

Delikatnie kiwnęłam głową i znów podjęłam próbę wstania. Tym razem się udało, jednak ja odrazu poczułam, że głowa mnie niemiłosiernie boli, dlatego automatycznie się za nią złapałam, co chłopak skwitował uniesionymi brwiami.

- Hailie, źle się czujesz? Może napisz do braci. Mogą się martwić, że nie pojawiłaś się na tej lekcji... -  Na jego słowa momentalnie zalały mnie zimne poty.

Rozszerzyłam oczy, znów upadając na ziemię, i nie myśląc za wiele, zaczęłam desperacko szukać telefonu w plecaku. Łzy znowu naleciały mi do oczu, na myśl, że Vincent mógł do mnie dzwonić, a ja nie odebrałam.

- Był dzwonek?! - Zapytałam, upewniając się, czy moje poszukiwania są konieczne. Widziałam kątem oka, jak kiwnął głową, po czym również klęknął, aby mi pomóc, podczas gdy ja spanikowana, bez przerwy szeptałam: - Nie, nie, nie...

Hailie Monet - 12yOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz