𝟏𝟐. 𝐌𝐚𝐤𝐚𝐫𝐨𝐧

2.7K 104 30
                                    

Przebudziłam się z niemałym bólem głowy. Nie zważając na to jednak, w pierwszej chwili chciałam przewrócić się na drugi bok. Było mi wyjątkowo wygodnie.

Zaraz sobie jednak przypomniałam, że zostałam porwana. Gwałtownie usiadłam, otwierając oczy. Czułam, że mój oddech przyspiesza.

Później zauważyłam, że coś mi przecież nie pasuje. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Światło było tu całkiem ostre, aż musiałam zmrużyć oczy. Szara podłoga i białe ściany przy zimnym świetle padającym z sufitu było nieprzyjemne zaraz po przebudzeniu, aczkolwiek dzięki temu mogłam szybko się rozbudzić i zrozumieć dlaczego leżę w takim miejscu.

Chłopcy mnie znaleźli! Jestem uwolniona! I najważniejsze - ja żyję!!!

A właśnie... co z moimi braćmi? Chyba nic im się nie stało...?! Rozejrzałam się w poszukiwaniu znajomej twarzy. Nie ujrzałam żadnej, co spowodowało tym, że czułam jak oblewają mnie zimne poty.

Chciałam wstać. Pobiec i ich poszukać. Przekręciłam się chcąc stanąć. Moje stopy dotknęły nawet zimnej wykładziny imitującej szare drewno, ale wtedy poczułam ukłucie w łokciu. Spojrzałam się w to miejsce i zauważyłam plaster. Niewielki, ale w mojej głowie natychmiast pojawiło się pytanie - skąd on się tu wziął?

Och, no tak, przecież ja jestem w szpitalu! Automatycznie się zestresowałam. Nienawidziłam takich miejsc, szczególnie po tym jak moja babcia tu przyjechała i już nie wróciła.

Nagle ta całkiem sporawa salka, stała się przytłaczająca. Mój mózg przywołał obraz kantorka pod schodami psychopaty, który mnie wcześniej porwał, i teraz przed oczami widziałam tylko to. Teraz nie liczyło się nic poza tym, że siedziałam tu sama i koniecznie musiałam się stąd wydostać.

Wreszcie stanęłam i niemal pobiegłam w stronę drzwi. Napierając się na nie całym ciałem, wybiegłam nabierając coraz większą prędkość.

Przez te kilka sekund zapomniałam o bólu. Dotarłam na koniec korytarza zatrzymując się i opierając o ścianę. Zsunęłam się na dół, chowając twarz w dłoniach. Zostawili mnie tutaj? A co jeśli... stało im się coś?

Oczy zaszły mi łzami, a ciało zaczęło się mimo wolnie trząść. Czułam się tragicznie. Nagle ból głowy powrócił z zdwojoną siłą, a obite, jeszcze wczoraj, miejsca się odezwały.

- Hailie?! - Znajomy głos krzyknął z drugiego końca korytarza. Podniosłam zbyt energicznie głowę, co przysporzyło mi więcej cierpienia. Pewnie bym się skrzywiła, ale buzię miałam tak obolałą, że nawet nie byłam w stanie.

Nogi same mi się podniosły i przytrzymując spodenki któregoś brata (bo zmieściłabym się w nich z trzy razy i inaczej by mi spadły), ruszyłam w stronę windy.

Zaraz za Willem, wychodził też z niej Dylan niosący jakieś kubki z kilkoma napojami.

Ten pierwszy rozłożył ręce, w które bez zastanowienia się wtuliłam. Nie byliśmy jeszcze zbyt blisko, ba, nie czułam się jeszcze do końca członkiem tej rodziny i takie gesty wciąż zazwyczaj były dla mnie dziwne, ale teraz pragnęłam czułości jak nigdy dotąd.

- Co ty tu robisz, malutka? Dlaczego płaczesz? Wracamy szybko na salę. Już, już. - Gładził mnie po plecach, a na końcu swojej wypowiedzi nie raniąc moich uczuć, acz stanowczo, mnie odsunął. Nie chciałam kończyć czułości, ale po prostu to zaakceptowałam. Głupio byłoby postąpić inaczej.

- Nie chcę tam wracać... - Załkałam, przecierając powieki.

Bałam się wrócić do salki - w głowie wciąż widziałam ten składzik. Szczególnie jeżeli miałam tam siedzieć sama...

Hailie Monet - 12yOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz