37.

1K 98 31
                                    

Cassie

Budzi mnie zapach kawy, świeża morska bryza, wpadająca przez otwarte okno i promienie słońca, muskające moją skórę.

Przeciągam się, czując się wypoczęta jak jeszcze nigdy. Zegarek wskazuje dziewiątą. Słyszę kroki na schodach i obracam się w stronę drzwi.

– Dzień dobry... O żesz.. ! – Na widok Blake'a moje oczy przybierają wielkość spodka od talerza, a pomimo tego że przecież już wiele razy widziałam go nago, moje policzki zalewa fala gorąca.

Opiera się nonszalancko o framugę drzwi jak pan Bóg go stworzył – musiał poświęcić mu bardzo dużo uwagi –  a na jego twarzy błąka się ten jego seksowny uśmieszek.

– Kawa czeka na dole i masz gościa – oznajmia. – Twoja siostra przyszła.

– Sally?! – Zrywam się z łóżka, patrząc na niego z niedowierzaniem. – I ty...? Ty tak...? Ty...?

Unosi dłonie w obronnym geście, a w jego oczach zapalają się migoczące rozbawieniem światełka.

– Blake! – jęczę, chowając twarz w dłoniach. – Powiedz, że nie otworzyłeś jej drzwi w takim wydaniu!

Nie otworzyłem jej drzwi w takim wydaniu.

– Dzięki Bogu – wzdycham i siadam na łóżku. – Po tobie mogę się wszystkiego spodziewać.

– Wparowała do domu bez pukania i natknęła się na mnie w kuchni. W takim wydaniu – mówi po chwili.

Odwracam się gwałtownie w jego stronę, ale nie żartuje. Bawi go to!

Gdy chcę przejść obok, zagradza mi drogę ręką.

– Odsuń się, do cholery, muszę sprawdzić, czy moja siostra nie będzie miała traumy.

– Wczoraj na plaży kazałaś mi tańczyć, zrzucić z siebie wszystkie ciężary i poczuć wolność. Jeszcze mnie trzyma. Jak karzesz mi robić z siebie idiotę, to licz się z tym, że może to być długotrwały efekt – parska, coraz bardziej rozbawiony, zapewne moją miną. Otwieram usta, które zamyka długim pocałunkiem i w końcu mnie przepuszcza. 

– Jesteś niemożliwy, Wild – burczę.

Odprowadza mnie jego śmiech. Zbiegam po schodach i zastaję Sally, siedzącą na krześle w kuchni. Podpiera głowę rękoma.

– Cześć, Sal.

– Ten facet – cedzi, lekko drążycym głosem – jest irytujący jak chmara komarów. I ciągle. Mówi. Do mnie. Lilly. – Odwraca się w moją stronę, jej policzki są zaróżowione, a oczy  pełne uroczego oburzenia.  Przynajmniej dopóki, nie dociera do niej mój wygląd.

– Mój Boże, co ci się stało?! – Zrywa się z miejsca, aż krzesło przewraca się z hukiem i łapie mnie za ramiona, przyglądając się mojej twarzy. – Cass, kto ci to zrobił?

– Usiądź. – Z powrotem sadzam ją na krześle i biorę kubek kawy, żeby zyskać na czasie. Czuję na plecach palący wzrok siostry. Upijam łyk, patrząc sobie język i szukam w głowie sposobu jak owinąć w ładny papierek ostatnie wydarzenia, żeby ją uspokoić. – Zostałam napadnięta.

– Napadnięta?! Kiedy? Przez kogo? Dlaczego? Gdzie? Czemu nie zadzwoniłaś?

Cholera, nie wyszło.

Zdobywam się na odwagę, żeby odwrócić się w jej stronę. Zbladła.

– Nic się nie stało. Po prostu jestem trochę poobijana. Blake przyszedł w porę.

Melodia naszych sercOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz