40.

1.1K 97 36
                                    

Cassie

Rano zbu­dził mnie tak gło­śny chór pta­ków, jakby wszyst­kie wle­cia­ły do domu i po­roz­sia­da­ły się w moim po­ko­ju. Blake'a nie było obok mnie, ale odkąd zamieszkał nie obudziłam się przy nim ani razu. Nie wiem, jak wcześnie wstaje, ale ja bez swojej bezsenności, mogłabym przespać połowę dnia, jednak szkoda mi czasu.

Gdy tylko zeszłam na dół i zobaczyłam go siedzącego na schodach od ganku, dziwny lód skuł moje ciało, utrudniając poruszanie się. Nie odwrócił się, choć wiem, że mnie słyszał. Znowu biła od niego ta nieprzyjazna aura, a tym razem wyczułam, że nie miał ochoty na moje towarzystwo.

Wczorajszy dzień można by uznać za przełomowy, gdyby nie dotyczył on Blake'a i relacji oraz okoliczności jakie nas połączyły. Są demony, które czepiają się człowieka tak mocno, że nie dają się przepędzić. Potrafią zasnąć, ale tylko po to, żeby powrócić ze zdwojoną siłą, wczepiając się pazurami w serce i rozszarpując poranioną duszę, aby przypomnieć, że ona już nigdy nie będzie czysta, niewinna i bez blizn.

Blake ani razu nie wpuścił mnie do swojego świata tak daleko jak wczorajszego dnia. Jestem przekonana, że zostawiłam w jego umyśle odcisk swojej stopy jak odkrywca flagę na nieodkrytym lądzie.

Jest milczący i nieobecny, więcej czasu spędza z Lestatem, a ja czekam w jakimś dziwnym napięciu, które trzyma moje nogi, nie pozwalając mi do niego podejść i zapytać wprost, o czym myśli, co czuje, czego tak naprawdę pragnie? To jak czekanie na wyrok. W jego głowie teraz zasiada ława przysięgłych i trwają zaciekłe debaty. Skąd to wiem? Różnimy się, choć pewne mechanizmy mamy podobne. Może dlatego tak dobrze nam było ze sobą, bo szanowaliśmy wzajemnie swoje granice, dając sobie przestrzeń.

Wiem jedno: gdyby to zależało tylko ode mnie, znaleźlibyśmy rozwiązanie odnośnie wyjazdu i rozłąki. Umowa pomiędzy nami przestała obowiązywać już jakiś czas temu. W momencie, gdy w grę zaczęły wchodzić jakiekolwiek uczucia. Ja pozbyłam się swoich barier, uwolniłam się z krępujących mnie więzów i nie mam zamiaru siebie oszukiwać, ale Blake'a nie więzy trzymają, a grube łańcuchy – te nałożone przez innych i samego siebie. Gdyby tylko zechciał, pomogłabym mu się ich pozbyć. Nie na raz, nawet nie na dwa razy, ale... Tyle czasu, ile by to wymagało.

Nie mając nic lepszego do roboty, gram. Gram tak, że cały dom przepełnia muzyka, ogarnia mnie całą, przynosząc spokój i równając rytm niespokojnego serca, które nie rozumie, co się dzieje. Dlaczego jeszcze wczoraj czuło się takie bezpieczne w silnych ramionach, a dzisiaj znowu zostało pozostawione samo sobie? Muzyką próbuję mu wytłumaczyć, że to skomplikowane, ale przecież serce kpi sobie ze skomplikowanych spraw, z trudności, jakie niesie życie i rozumu, który jest logiczny, aż do bólu, powtarzając, że to się nie może udać. Jest jak pieprzony urzędnik, rozkładający bezradnie ręce z fałszywą miną skruchy, że chciałby pomóc, no ale nie ma jak, ma związane ręce, pewnych spraw nie da się przeskoczyć.

Nie przestaję grać, gdy słyszę, że Blake wchodzi do domu. Gubię rytm, a całe moje ciało napina się jak przed ciosem. Ale on nic nie mówi. Otwiera i zamyka szafki w kuchni. Rozlega się metaliczny brzdęk garnków.

Mogłabym przestać grać, wstać i wymusić na nim odpowiedź, co się dzieję? Ale boję się nawet odwrócić w jego stronę, więc gram dalej, choć coraz bardziej przestaję to przypominać muzykę, a zamienia się w jazgot.

– Chryste, Cassie, zmieniaj pedał! – woła pełnym napięcia głosem Blake.

Zdejmuję nogę z pedału i przestaję grać. W domu rozlega się już tylko jego krzątanina w kuchni. W każdym dźwięku słyszę to, jak bardzo sobie nie radzi. Nie tylko z czynnościami, które zapewne utrudnia mu ból, ale też emocjami.

Melodia naszych sercOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz