46.

1.2K 95 44
                                    

Blake

Jestem spocony, mam pogryzione nogi, bolą mnie żebra i szczypie zdarta skóra na brzuchu. Koszulka przykleiła się do zaschniętej krwi, po tym jak zostałem przeciągnięty po ziemi.

Ale Klara przestała walczyć, a właśnie na ten moment czekałem. Jest uparta, temperamenta i skrzywdzona, co stanowi dla mnie spore wyzwanie, czego teraz najbardziej mi potrzeba. Niestety reaguje nerwowo na Franceskę, która po prostu nie potrafi trzymać się z dala i przeszkadza. Eva twierdzi, że robi to specjalnie, żeby ze mną, choć przez chwilę porozmawiać, bo im bardziej ją odpycham, tym bardziej do mnie lgnie. Jest strasznie irytująca.

Nie spuszczam wzroku z klaczy. Stoi na przeciwko mnie z wysoko postawionymi uszami. Jej boki lśnią potem. Powoli odkładam lonżę na ziemię i...

Klara nagle odskakuje, staje dęba i rzuca się do ucieczki, przeskakując – bardzo efektownie – ogrodzenie ujeżdżalni. 

Najgorsze, że ucieka z plącząca się między nogami lonżą.

Nie. Najgorsze jest to, że ucieka przez otwartą bramę, aż wzbijają się za nią tumany kurzu.

— Kurwa mać, Francesko! — Naprawdę wściekły, odwracam się w jej stronę.

— Ona uciekła, Blake! — woła, łapiąc mnie za ręke.

— No co ty nie powiesz? Jakaś ty spostrzegawcza. — Wyrywam się z jej uścisku.

— Musisz ją gonić! Zrobi sobie krzywdę! 

Gromię ją spojrzeniem. Na jej twarzy maluje się zdezorientowanie, jakby nie wiedziała, dlaczego jestem zły.

— W okolicy ma tylko las. Do miasta kawałek, więc na piwo nie skoczy — prycham.

— Przepraszam, nie chciałam...

— Gówno prawda! Chciałaś, bo przeszkadzasz od samego początku! O co ci chodzi, do cholery?! — wybucham, przeskakuje przez płot i ruszam w stronę bramy.

Odwracam się do Franceski, która patrzy na mnie z bolesnym wyrazem twarzy, a i tak nie mogę się powstrzymać od drobnej uszczypliwości:

— Zaproponowałbym, żebyś poszła ze mną, ale nie chce ryzykować, że Klara na twój widok nauczy się wspinać po drzewach, albo  powiesi się na lonży. Co by mnie w cale nie zdziwiło, jesteś wkurzająca.

Franceska wciąga głośno powietrze, patrząc na mnie z niedowierzaniem, że mogłem coś takiego powiedzieć. Domyślam się, że do tej pory faceci jedli jej z ręki i padali na kolana, żeby uraczyła ich, choć jednym spojrzeniem. Ma pecha, jest tylko jedna osoba przed którą mógłbym paść na kolana, ale nie zrobię tego, bo i tak już wystarczająco mocno trzyma mnie w garści.

— Cham z ciebie — fuczy, krzyżując ręce, ale nie brzmi to jak słynny kutas w wykonaniu Cassie, co faktycznie brzmiało w moich uszach jak obelga. Gdy tylko przypomnę sobie jej zjadliwy, złośliwy ton, jakim potrafiła mówić, uśpiona przez pracę tęsknota znowu daje o sobie znać.

Ta dziewczyna nawet w obrażanie wkłada całą siebie.

— Oto ja. — Rozkładam ręce, uśmiechając się kpiąco. — A jeśli nie chcesz płakać z powodu mojego chamstwa, a uwierz mi, że to nie wszystko na co mnie stać, to tam — wskazuję na dom Evy i Ricka — są milsi ludzie.

Od kilku dni chodzę wkurzony i wszyscy starają się mnie unikać. Dokładnie od momentu, gdy Cassie powiedziała, że będzie grała z tym... Frajerem.

Muzyczni kochankowie... Pff.

Kto w ogóle wymyślił takie gówno?

Zaczynam żałować, że wymusiłem na niej obietnicę, że spróbuje swoich sił na scenie muzycznej. Ale nie mogę być takim egoistą. Chodzi o jej przyszłość. Jednak coraz bardziej zaczynają mnie nachodzić wątpliwości, czy w tej przyszłości znajdzie się choć trochę miejsca dla nas.

Melodia naszych sercOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz