43.

1K 98 20
                                    

Blake

Pojechała?

Zerkam na Noah, a on zerka na mnie. Obaj spoglądamy na to, co zostało ze stajni. Nawet po podpaleniu lata temu strata nie była tak wielka. Jeremiah miał szansę zareagować w porę. Wtedy było to tylko ostrzeżenie. Teraz chęć ukarania mnie. Skurwiel nie mógłby umrzeć spokojnie, gdybym nie odpowiedział za to, że wpakowałem go do więzienia.

— Pojechała — odpowiadam ledwo słyszalnie.

To pieprzone kłucie w klatce z każdą chwilą się pogarsza. Masuje dłonią obolałe miejsce, a Noah przygląda mi się przenikliwie.

— I co masz zamiar z tym zrobić?

Rzucam mu poirytowane spojrzenie. Zadaje mi gówniane pytania. Gdybym tylko sam wiedział, co mam z tym zrobić. Dobrze, że już jutro stąd wyjeżdżam, bo to miejsce jest przeklęte. Nie wytrzymałbym tu ani chwili dłużej. Z każdą kolejną długą minutą bez Cassie czuję, jakby zaostrzony kołek wbijał się w moje serce, które – jak się okazało dzisiaj – jest na właściwym miejscu i dało o sobie znać.

Z kieszeni wyciągam paczkę fajek i odpalam jedną. Nikotyna nie koi skołowanego serca, a dłonie nie przestają drżeć. Ciągle mam wrażenie, że Cassie zaraz wyskoczy ze stodoły, wyjdzie z domu, pojawi się w bramie, albo spadnie z nieba – jestem przekonany, że to też mogłaby zrobić –  podejdzie, złapie mnie za dłoń, burza we mnie się uspokoi i wszystko wróci do normy, a ja znowu będę mógł swobodnie oddychać bez wrażenia, że zaraz utonę. 

Wypalam papierosa na cztery machnięcia i wyciągam kolejnego. Noah nie spuszcza ze mnie wzroku. Czekamy na typa, który pomimo wszystko jest zdecydowany odkupić Lucky Horse. Noah dostanie pieniądze z ubezpieczenia, ale i tak czuję się beznadziejnie, bo wiem, że to moja wina.

Mogłem się domyślić, że stary nie odpuści. Dobrze wiedział, ile Lestat dla mnie znaczy, ale podejrzewałem prędzej, że wpadną którejś nocy i to mnie zjarają. Ale przecież człowieka własna śmierć nie przeraża tak bardzo jak kogoś, kogo się kocha.

Miałem iść do więzienia do starego i spojrzeć mu prosto w twarz. Gdy zamykam oczy, widzę jak zaciskam dłonie na jego szyi i czuję się dokładnie tak, jak wtedy gdy byłem gówniarzem i setki razy wyobrażałem sobie jego śmierć. Strażnicy musieliby mnie zastrzelić, żebym poluzował uścisk. Jestem pewien, że dokładnie tego się po mnie spodziewa.

Dlatego tego nie zrobię. Nie jestem taki, jak on. Tresura się nie powiodła. 

— Cassie świetnie odnalazłaby się w życiu na prowincji. — Dociera do mnie lekki ton Noah i wyrywa z gównianego zamyślenia. — Eva i Rick pokochaliby ją, tak samo jak ty.

Przymykam oczy. Z łatwością mogę sobie ją wyobrazić na naszym ranchu. Pasowałaby tam jak brakujący element układanki. Nie mam pojęcia, co przyniesie przyszłość i wolę o tym nie myśleć na tym etapie.

— To znaczy, tak samo jak ciebie, bo ty to na pewno się nie zakochałeś — parska Noah, gdy nie odpowiadam, zapewne właśnie po to, żeby mnie sprowokować do odpowiedzi.

— No i tu się właśnie mylisz, Noah — mruczę, rzucając mu kpiące spojrzenie.

Unosi wysoko brwi w udawanym zdumieniu moją szczerością. Odsuwa się kawałek, teatralnie mierząc mnie wzrokiem.

— Kim jesteś i co zrobiłeś z Wild'em?

Drapię się po brwi, bo sam nie wiem, co się ze mną dzieję. W uczuciu do Cassie jestem zagubiony jak dzieciak w dżungli pełnej lian,  pułapek i czyhających drapieżników. Pierwszy raz czuję się tak bardzo bezbronny wobec kobiety i nie ogarniam. Nie mam pojęcia, czy potrafiłbym utrzymać związek, bo nigdy w żadnym nie byłem, ale wiem tyle, że zależy mi na jej szczęściu. Być może nie jestem do tego odpowiednią osobą i w tych swoich trasach, gdzieś tam, pozna kogoś, kto będzie tym jedynym i ostatnim. Pomimo tego, że na samą myśl o tym żółć podchodzi mi do gardła, to byłbym gotów usunąć się w cień. Ta dziewczyna zasługuje na to, aby nosić ją na rękach i obsypać złotem, a jej droga powinna być usłana samymi różami. Ja jedyne co mam, to małą drewnianą chatkę, zdezelowany samochód, który nawet nie wiem, czy dojedzie do celu,  a wycenę za moją pracę z końmi robi Rick, bo ja mógłbym żywić się kiełkami i pomagać im za darmo. I nie robię tego dla ludzi, bo to bardzo często właśnie oni są odpowiedzialni za traumy swoich podopiecznych. Robię to dla koni. Nie znam się na niczym innym.

— Moja mama mawiała: miłość znajdzie drogę, nawet jeśli nie ma ścieżki. Jeśli jesteście sobie przeznaczeni, to wszechświat wam pomoże to ogarnąć. — Noah klepie mnie po ramieniu.

W pierwszej chwili mam ochotę przewrócić oczami na te wzniosłe gadki. Daleko mi do takiego myślenia, jestem realistą i wolę twardo stąpać po ziemi, to chroni przed rozczarowaniami, ale się powstrzymuję. Moje przeorane, ale w końcu ożywione serce potrzebuje właśnie teraz takich słów, żeby miało czym się karmić i odzyskać siły.

Przy Cassie miałem mnóstwo swoich pierwszych razów. Nauczyła mnie tak wiele, w tak krótkim czasie. Jak dziecko płakałem schowany w jej ramionach, a nawet po śmierci Zoe nie uroniłem ani jednej łzy. Wtedy był tylko żal, gniew i palący ból, którego ze wszystkich sił chciałem się pozbyć.

Może gdybym wiedział, że wypłakanie się na czyimś ramieniu, potrafi dać taką ulgę, zrobiłbym to dużo wcześniej, jednak cieszę się, że była to właśnie ona. Wzięła na siebie część mojego bólu i wszystko rozłożyło się równomiernie. Tylko i wyłącznie dzięki niej mam siłę, żeby dać sobie szansę jeszcze ten jeden raz i zrobić krok w przód, zostawiając przeszłość za sobą. Jakkolwiek potoczą się nasze losy, zawsze będę wdzięczny za to, że stanęła na mojej drodze.

— A oto i on — mruczy Noah, gdy przez bramę wjeżdża terenówka. — Pora stary zamknąć ten cholernie długi i beznadziejny etap w życiu i iść naprzód. Tylko błagam, nie wystrasz go.

— Przecież potrafię być uroczy — parskam ironicznie.

— Ta. Jak tarantula w kiblu.

Melodia naszych sercOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz