11.

1.2K 106 23
                                    

Jeśli myślałam, że byłam zmęczona po sprzątaniu boksów, albo w ogóle kiedykolwiek, to okazuję się, że do tej chwili, nie miałam zielonego pojęcia, czym jest prawdziwe zmęczenie.

Jestem cała spocona, wszystko mnie gryzie, a źdźbła siana mam nawet w majtkach. Blake nadał tempo, któremu ledwo podołałam, ale wiedziałam, że robi to złośliwie, dlatego nie usłyszał ode mnie słowa skargi. Pewnie czekał, aż powiem, że więcej nie dam rady. Nie. Nie ze mną te numery. Parę razy zrobiło mi się ciemno przed oczami i kilkukrotnie kostka, którą rzucił mi Blake, spadała z powrotem. Raz straciłam równowagę i niewiele brakowało, żebym runęła na podłogę. Miałam na końcu języka, żeby resztę zrobił sam, ale nie poddałam się i jestem z siebie naprawdę dumna.

Resztkami sił wrzucam ostatnią kostkę siana na samą górę. Z wysiłku drżą mi nogi i ręce. Wierzchem dłoni ocieram pot z czoła i ostrożnie schodzę z samej góry. Zeskakuję z ostatniego odcinka, ale zmęczone nogi odmawiają posłuszeństwa, uginają się  i upadam na kolana, tuż pod nogami Blake’a. Najchętniej rozpłaszczyłabym się na tej brudnej podłodze i już tak została.

– No, no, Smith – mruczy. – To nie jest koniecznie, też całkiem nieźle się spisałaś.

– Jeszcze zobaczymy, kto przed kim będzie padał na kolana – mruczę cicho, a złośliwy wydźwięk w moim głosie, daje mi do zrozumienia, że w jego obecności mój język traci połączenie z mózgiem.

Dość sprawnie wstaję z klęczek i patrzę mu w oczy. Jego twarz nie wyraża kompletnie nic, co jest frustrujące. Czy to dlatego tak długo patrzę mu w oczy? Czekam, aż coś w nich dojrzę? On nie odwraca spojrzenia. Przekrzywia głowę, przyglądając mi się, jakbym była ciekawym obiektem badawczym. Podczas pracy, wiele razy tak mi się przyglądał.

Skrzypnięcie drzwi przerywa ten niemy dialog i odsuwam się od Blake’a kilka kroków.

– Wow, szybko wam poszło, a ja spieszyłem się, żeby pomóc – mówi Noah i spogląda na mnie litościwie.

Nie muszę patrzeć w lustro, żeby wiedzieć, jak wyglądam. Włosy przyklejają mi się do spoconej twarzy. Nogi i ręce mam pokute przez źdźbła siana i jestem cała w kurzu, choć Blake też nie wygląda lepiej. Po jego czole spływają krople potu, ale on o dziwo nie wygląda tak żałośnie, jak ja.

– Ktoś do ciebie, Noah – informuje Blake.

Noah wygląda przez drzwi. Wzdycha ciężko.

–  Zaraz przyjdę.

– Przywitaj się z ciotką, Smith – rzuca ironicznie Blake.

– Harriet przyszła?

– Ta.

– Nie, dzięki. Z dwojga złego wolę twoje towarzystwo. Uznaj to za komplement. – Siadam pod stertą siana, zamykam oczy i rozciągam obolałe nogi.

Rozlega się głośne miauknięcie i do stodoły wchodzi rudzielec, z którym już miałam przyjemność się poznać. Nie muszę go zachęcać, żeby do mnie przyszedł, bo sam podbiega. Mruczy głośno jak motorek, wbijając pazurki w moje uda. Od razu zatapiam dłonie w jego sierści. Jest chyba bardzo spragniony czułości, bo ociera się pyszczkiem o mój policzek.

– Zostawię was samych – parska Blake i wychodzi ze stodoły, a ja bez skrępowania przytulam się do kota. Po pierwszej dawce kociej miłości Rudzielec zwija się w kłębek na moich kolanach.

Sally latami błagała rodziców o kota, ale mój ojciec miał alergię na sierść. Siostra kocha zwierzęta. Po odejściu ojca ciągnęła mnie do schroniska dla bezdomnych zwierząt, gdzie była wolontariuszką. Później znalazła sobie inne zajęcie. To taki typ człowieka, który lubi być w ruchu i ciągle coś czuć. Jej emocje są intensywne, potrafią wybuchać niczym wulkan, a pomysły, które wpadają jej do głowy, muszą być natychmiast realizowane, podczas gdy ja potrzebuję dłuższej chwili na to, żeby z czymś się oswoić. Nie znoszę niespodzianek. 

Melodia naszych sercOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz